poniedziałek, 16 lutego 2009

Jedna wiara, jedna poduszka...

Swaty, bale bajramowe, w końcu matrymonialna strona internetowa - czyli rzecz o tym, jak polscy Tatarzy muszą się nakombinować, żeby znaleźć swoją połówkę

- Oddajecie? - imam pyta dwóch wekilów (świadków) ze strony panny młodej.


- Bierzecie? - to do świadków pana młodego.


- Uznajemy - chórem goście. 


Imam zaczyna czytać po arabsku wersety z Koranu, tłumacząc je potem na polski. Na stole sadoga - słodki tradycyjny poczęstunek, chleb z imionami młodych, w srebrnych dzbanuszkach miód i masło. Biała chusta z wypisanymi złotem imionami Allaha zasłania twarz panny młodej. Mąż w bardymskiej tiubietiejce na głowie składa jej przyrzeczenie, zacinając się na zobowiązaniu, że będzie posłuszny. Nie zdążyli zejść z białej baraniej skóry (symbolizuje bogactwo), a już wyszarpuje ją siostra młodego. Ona będzie następna. Sto lat!

Genetyczny strażnik 

Michał Mucharem Adamowicz, znany wśród krewnych świeżo poślubionej żony pod imieniem Mansur, 'świr tatarski', strażnik genetyczny. Strzeże tradycji jak pradziadek Adamowicz - imam w Miadziole, pradziadek Sulejman Safarewicz - imam w Bohonikach, dziadek Adam Miśkiewicz - przewodniczący Muzułmańskiego Związku Religijnego w Rzeczypospolitej Polskiej, i dziadek Husein Adamowicz - muezin i opiekun kalendarza. - Tamci odeszli, razem z ojcem staramy się nie zgubić wiedzy minionych pokoleń - mówi z powagą 26-latek. Założył pierwszą stronę internetową Tatarzy Polscy. Pisze na niej, że jego rodzina przywędrowała do Polski w zamierzchłych czasach świetności Złotej Ordy [państwo mongolsko-tatarskie, założone ok. 1240 r.] lub też w okresie początku jej końca.



Jestem... Stepem w słońcu spalonym


Złocistym piaskiem na plażach świata


Jestem... Krwi kroplą w żyłach narodów


Duszą bez kajdan pośród niewolników


Jestem... Srebrnego księżyca dzieckiem


Gwiazdy promieniem zesłanym na ziemię


Jestem... Wspomnieniem dumy i chwały


Snem i marzeniem rycerzy bez zbroi


Jestem... i zawsze już będę


Na życia scenie śpiewał serca hymn


Jestem... Tatarem




Michał pracował w pubie w Białymstoku. Koledzy opowiadają, że rozlewając zimą piwo, monologował: 'Jakie to wszystko popieprzone... Ja, Tatar, sprzedaję przed Bożym Narodzeniem choinki katolikom w prawosławnym mieście...'. Rzucił to i poszedł do wojska. Tam wszyscy tęsknią do kobiet, więc on też zaczął marzyć.


Myszka swatką 

- Kiedyś zaślubiny trwały trzy miesiące - opowiada Michał. - Najpierw swaty jeździły oglądać kandydatkę. Trzaskano im drzwiami przed nosem, żeby baby nie ukradli. Teraz jest strona Yuldash.com, portal matrymonialny dla Tatarów. Anonse umieszczają tam mężczyźni i kobiety, głównie z Rosji, ale też z Polski, innych krajów europejskich, a nawet zza oceanu. Michał zaczął je metodycznie przeglądać. Codziennie robił sobie kawę fusiastą, bez mleka, i dawał nura w setki anonsów. Guzel: niezamężna, bezdzietna, niepaląca, niepijąca. Elwira: szuka tego jedynego. Ania: nie pożałujesz. Mieczta (Marzenie): mądra i wierna jak pies. Jedna ładniejsza, druga brzydsza, ta mądrzejsza, tamta głupsza i nagle - jest! Venera Ilkaeva z miasteczka Barda na Uralu pisze, że chciałaby poznać takiego mężczyznę, dla którego byłoby ważne, żeby jego dzieci były Tatarami. 



Sama założyła stronę internetową propagującą tradycje swojego narodu, jej matka pracuje w muzeum tatarskim. Pierwszego maila w plątanym języku rosyjsko-angielsko-polskim napisał do dziewczyny 17 listopada 2006 roku. Z maili po trzech dniach przerzucili się na komunikator, po dwóch tygodniach gruchali przez telefon. Michał zaczął się uczyć tatarskiego. Dowiedział się, że dziewczyna wybiera się do Anglii, by skończyć studia. Spakował się i 19 stycznia 2007 roku czekał na nią na londyńskim Heathrow. W sumie mieli trzy śluby, Venera trzy kreacje: cywilny na Uralu w krótkiej sukience w kratkę, potem nikah w bohonickim meczecie w skromnej bordowej, a parę dni po nim wesele w białej sukni i welonie. Chcą żyć w Rosji, marzą o Kazaniu, bo tam jest jeszcze świat tatarski. Co jest nie tak ze światem tatarskim na Białostocczyźnie?

- A jak bardzo polska jest Polonia w Stanach? - odpowiada Michał. - To nie tak, że ja chcę urzeczywistnić powrót do korzeni. Ja to po prostu zrobię! Na razie Adamowiczowie muszą borykać się z 'papierologią' wizową. Wiza do Polski to trzymiesięczna zabawa. 'Bezpłatna' małżeńska kosztuje 35 euro. Karta pobytu tymczasowego - 500 euro.

Nie ma horszej cholery... 

Nikah to nie tylko ceremonia. To też kontrakt cywilnoprawny między rodzinami zabezpieczający pannę młodą. Dziś już raczej symboliczny, ale zdarzają się jeszcze zapisy, że w przypadku rozwodu mąż odda żonie 100 tys. zł. Anna Chanifa - drugie imię pochodzi z azanu, muzułmańskiego chrztu - śmieje się, że w czasach, kiedy ona wychodziła za swojego Krzysztofa, suma ta była znacznie niższa. Anna pochodzi z Trzcianki koło Piły. Po zakończeniu wojny przesiedlono na ziemie zachodnie wielu Tatarów z Kresów. Ania urodziła się w Gorzowie. Ale to o Nowogródku na Białorusi mówi jak o swojej kolebce. Stamtąd pochodzi jej babcia Helena, dziś 82-letnia. W Trzciance oprócz nich mieszka pięć tatarskich rodzin. Większość młodych pożeniła się, pozostając w swojej wierze. Anna obawiała się wyjść za nie-Tatara. Jeszcze bardziej martwili się o jedynaczkę rodzice. - Dobrze by było, żebyś poszła z Tatarem - mówił tato Ance przed studniówką. - Skąd ja mam go wziąć? - poszła z nietatarskim kolegą. - Nie ma horszej cholery, jak na odnoj poduszkie spać dwie wiery - zamruczał ojciec.



Miała 20 lat, gdy pojechała na swój pierwszy bal na święto Ramadan Bajram. Organizowany jest corocznie, zgodnie z wileńską tradycją jeszcze sprzed I wojny światowej, tyle że teraz w Białymstoku. Poza swatami odbywają się na nim licytacje, konkursy i zabawy. Ania za pierwszym razem nie czuła się tam najlepiej. Ale trzy lata później... Anna zostaje miss balu, gra Janusz Laskowski. Krzysiek Mucharski zakochuje się, marzenia się spełniają. Nikah brali dziesięć lat temu, 26 września, w Trzciance, w sali weselnej, tuż przed weselem. Stojąc na baraniej skórze, rozdawali gościom sadogę, żeby bogactwo i szczęście ich nie opuszczało. Ania i Krzysztof złożyli razem kciuki jak podczas przysięgi braterstwa krwi (kiedyś nacinało się kciuki, by krew się połączyła). Uważali przy tym, żeby palec żadnego z nich nie wyjechał zbytnio w górę, bo wtedy małżeństwo nie byłoby partnerskie. Dziś mieszkają w Białymstoku, w przytulnym mieszkanku z salonikiem. Na ścianie muhir (obraz najświętszego miejsca muzułmanów) i wersety z Koranu.

- Mąż jest wstrzemięźliwy, miłości nie wyznał od razu - mówi Anna. 


- Bo u nas starsi swatają - wyjaśnia Krzysztof. 


- Ale mój adres wziąłeś od cioci. 


- Nie, od Darka. 


- No proszę, a ciocia sobie zasługę przypisuje. 




Rodzina Krzyśka przyjechała do Polski po wojnie z Grodzieńszczyzny. Jego ojciec miał wtedy trzy miesiące. Osiedlili się w Gorzowie. Mama Anny znała rodziców Krzysztofa. Na czarno-białej fotografii zrobionej z okazji święta na osiedlu Górki (Górki Tatarskie - mówili ludzie), gdzie mieszkał imam, dziadkowie Ani i Krzysztofa stoją obok siebie. W latach 70. Górki zaczęły się wyludniać, Tatarzy ciągnęli na Białostocczyznę, gdzie są i meczety, i mizary, i gdzie mogli mieszkać wśród swoich. Wyjechała prababcia i dziadkowie Krzysztofa. W 1984 roku - także rodzice z 15-letnim Krzyśkiem. Rodzice Ani zostali w Trzciance. Anna przedstawia dzieci: Emilia Ewa - po naszemu Amina albo Aminia - osiem lat, Selim Adam, cztery lata. Takie imiona dostali na azanie, poubierani w koronki i atłasy, leżąc na tej samej baraniej skórze, na której ślub brali ich rodzice. 

Emilka śpiewa tatarską piosenkę o miłości, o dziewczynie smukłej jak minaret. Nie wiedzą, jak zapisać jej słowa, uczą się fonetycznie. Na pytanie rodziców: 'Czy wyjdziesz za Tatara?', mała odpowiada bez mrugnięcia powieką: 'Jak zechcę'.

Łopatka dla imama 

Czy Krzysztof uczył się arabskiego i odbył pielgrzymkę do Mekki? Tak. Czy modlą się, przestrzegają ramadanu, pomagają w budowie meczetu? Oczywiście. Czy Anna robi pyszne kołduny i kibiny? Tak. Ale czeburieków już nie - za tłusto, niezdrowo. W niedzielę rano ich dzieci idą na religię, której lekcje raz w tygodniu w wybranej szkole wyznaczyło podlaskie kuratorium. A po południu całą rodziną wybierają się do multipleksu na film. Na Kurban Bajram na początku grudnia Mucharscy poszli do domu modlitwy w Białymstoku. Gdyby było cieplej, pewnie pojechaliby do meczetu w Bohonikach lub Kruszynianach. Jednak nie wszyscy Tatarzy - zwłaszcza ci z małymi dziećmi - na to się decydują. Bo towarzyszące Świętu Ofiarowania widowisko składania ofiary ze zwierząt jest dość brutalne. Na placu przed meczetem w Bohonikach czekają związane trzy barany. Coś chyba czują, usiłują schować się pod ławkę. Na jednego kurbana szarpnął się Dżemil Gębicki, przewodnik po meczecie w Kruszynianach, młody Tatar z wychodzącym aż na szyję efektownym tatuażem. Drugiego baranka za 300 zł kupił zamieszkały w Białymstoku i prowadzący tu sklep Turek - Ismail Czakiczi. A trzeciego - ambasador Azerbejdżanu w Polsce Vilayat Guliyev. Przy baranach uwija się kilku mężczyzn z Dąbrowy Białostockiej, biegłych w swoim fachu. Chodzi o to, by ofiary straciły życie szybko, nie cierpiały, i by nie widziały kaźni poprzednika. Jeden ruch rzeźnickiego noża przecina gardło i tętnicę, krew spływa do specjalnie wykopanego dołu - gdyż muzułmanie nie mogą jej spożywać. Po zdjęciu skóry mężczyźni ćwiartują mięso i rozdają zebranym. Do imama trafia prawa łopatka. 

Ze swoją łatwiej 

W Polsce mieszka 4,5 tys. Tatarów, społeczność jest rozproszona. - Tych naszych dziewczyn nie jest dużo, żeby można było wybierać. Były przypadki, że z jedną kilku po kolei chodziło na dyskoteki. Są te zjazdy bajramowe, dziewczyny przyjeżdżały z Gdańska, Elbląga, Gorzowa, ze Szczecina - Bogdan Mucharski wspomina czasy kawalerki. Czas na ustatkowanie przyszedł, jak miał... - 29 lat, 11 miesięcy, trzy tygodnie i cztery dni - wylicza z kamienną twarzą. - Późno. Były i Tatarki, i katoliczki, i prawosławne. Swoje trzeba odtańczyć. Bogdan Mucharski ma niemałą tuszę i wprost proporcjonalne poczucie humoru. Jeździ ciężarówką, mieszka w Białymstoku. Na początku lat 90. krucho z pracą było, to jeździło się na handel na Litwę, Białoruś. Ze sobą brał dżins, a wracał z piłami spalinowymi Tajga, maglem elektrycznym, lornetkami, aparatami fotograficznymi. Zatrzymywał się u rodziny w Niemieżu, tatarskiej miejscowości 3 km od Wilna. Tam zaproszono go na prywatkę, na której poznał Tatianę. Wyróżniała się w towarzystwie urodą, wesołym zachowaniem, była w centrum uwagi. Poprosił do tańca. Był wrzesień. Przez pięć miesięcy żył tak: brał w Białymstoku kuroniówkę, pakował towar, jechał na Litwę. Spotykali się w Wilnie, Tania pracowała na lotnisku. W lutym wzięli ślub w meczecie w Niemieżu. Mają dwóch synów - 15-letniego dziś Artura Emira i ośmioletniego Dawida. Kiedy spotykam się z Bogdanem, zza drzwi krzyczy Tatiana: - Tylko głupot nie opowiadaj.

Nowoczesna para 

- Jest duży nacisk rodziny, by szukać żony, męża we własnym środowisku. Temu służą bale tatarskie, spotkania rodzinne, młodzieżowe prywatki, a w dzisiejszych czasach internet - uśmiecha się Tomasz Miśkiewicz, mufti Muzułmańskiego Związku Religijnego w Rzeczypospolitej Polskiej. - Szacuję, że 95 proc. małżeństw w naszym środowisku to małżeństwa niemieszane, czysto tatarskie. - Aż tyle? - nie dowierzają nawet sami Tatarzy. Mieszane zawierane są mniej uroczyście, po cichu. Rodzina nie ma się czym chwalić. - Dziadek był zasadniczym człowiekiem, więc kiedy najstarszy syn ożenił się z katoliczką, dziadek go się wyrzekł. Potrafił spacerować pod jego domem, ale do niego nie zaszedł, nigdy nie odwiedził wnuków, syna nie poznawał na ulicy - opowiada anonimowo jeden z Tatarów. Młodzi Tatarzy wyjeżdżają na studia, zakochują się, mieszkają w akademikach, na stancjach, żyją na kocią łapę z katolikami, chodzą na paintball i imprezy techno, po prostu zachowują się jak ich wszyscy rówieśnicy. Nowocześnie. 



Z balów bajramowych żartują, że to współczesne targi niewolników, a już idea swatów (jeszcze 20 lat temu rodziny przemierzały cały kraj ze zdjęciem kandydata czy kandydatki) w głowach im się nie mieści. Młodsza siostra Michała Adamowicza, muzułmanka Kama, od pięciu lat spotyka się z Krzyśkiem Michałowskim, katolikiem. Poznali się przez komunikator internetowy. Wirtualna przyjaźń przerodziła się w miłość. Mieszkają razem w Warszawie. Pytanie, czy nie przeszkadza im to, że są innego wyznania, słyszeli setki razy. Zawsze odpowiadają tak samo: - Nie! Nigdy nie było między nami żadnych zgrzytów. Jest ciekawiej. 



- Wychowałem się w wierze katolickiej, rodzice nigdy nie byli zbyt ortodoksyjni. Sakramenty przyjmowałem po to, by się nie wyróżniać wśród rówieśników. Żeby nie być dziwnym - opowiada Krzysiek. - Teraz na Bajram jadę do rodziców Kamy, a na Wigilię jedziemy do mnie. Zastanawiamy się nad ślubem, ale nic na wariata. My jesteśmy nowoczesną parą. A co do dzieci - obydwoje uważamy, że chrzczenie czy azanienie osoby, która nie jest w stanie podjąć samodzielnej decyzji, jest trochę nie w porządku. Gdy będzie już świadoma, sama zdecyduje, czy będzie katolikiem, muzułmaninem czy buddystą. 

Joanna Klimowicz

tekst z Wysokich Obcasow

Mnie maz nie porywal. Gdy powiedzialam mamie, ze ide za araba-tunezyjczyka plakala czemu nie tatar. Mamy przeciez polskich muzulmanow, po co wiec szukam tak daleko... Ale przeciez kilka lat szukalam meza i jakos zaden tatar sie nie garnal... To znaczy juz post factum sie dowiedzialam, ze ktos tam sie mna interesowal, ale nie mial smialosci zagadac. Ot takie przeznaczenie, taki maktub jak mowia w Tunezji...

Nasz nikah nie byl az tak symboliczny: blog pisze na komputerze kupionym za pieniadze otrzymane za "wykupienie" mnie czyli po muzulmansku "mahr", tradycyjnie zlota bizuteria otrzymana od meza,  w moim akt nikah jest zapis, ze nie bede mieszkac z tesciami, ze gdyby moj maz zapragnal drugiej mam prawo sie rozwiesc (prawo cywilne jest po mojej stronie bo i w Europie i w Tunezji poligamia jest zakazana i karalna), ze w razie rozwodu dostane trzy tysiace euro. Gdy negocjowalismy warunki kontraktu umialam wyklocic sie o swoje. Imam uspokajal moje i meza zachcianki, jak uslyszal "w domu ma byc kot" parsknal smiechem, ale co mogl zrobic: malzonkowie gdy ustalaja kontrakt malzenski moga w nim umiescic co chca...

W moim domu pojawiaja sie tradycje i polskie i arabskie. A rodzina meza tylko mnie bardziej szanuje, ze nie zapominam o korzeniach i ucze meza polskich tradycji (oczywiscie tych ktore nie koliduja z islamem).

2 komentarze:

caraboska pisze...

Niezly ubaw mielismy z domownikami, czytajac ten zapis w aqdzie 'W domu ma byc kot' - bo domownicy to piekna para miauczaca :D

Anonimowy pisze...

A ile wyniósł Twój mahr - o ile mogę zapytać?
Pozdrawiam ciepło. Właśnie odkryłam Twój blog i czytam do upadłego.

Nadia