niedziela, 31 maja 2009

Korzenne nalesniki


Juz balam sie, ze nie zdarze z publikacja. Nalesniki zostaly zrobione w piatek ale do dzisiaj nie mialam dostepu do komputera na tyle dlugiego, zeby obrobic zdjecie a nastepnie je opublikowac.

Ale zdazylam...

Skladniki:

  1. 2 jaja
  2. ok 3  lyzek maki (czubate)
  3. pol szklanki mleka pol na pol z woda (+ ewentualnie troche do dodania)
  4. 2 lyzki kawy rozpuszczalnej (ja dalam Ricore)
  5. lyzeczka cynamonu
  6. lyzeczka imbiru
  7. duza szczypta galki muszkatolowej
  8. lyzka oleju

make wymieszac z kawa i przyprawami

jajka roztrzepac z plynem powoli dodawac make z przyprawami, dokladnie wymieszac aby powstalo lejace sie ciasto (w razie potrzeby dolac plynu), dodac olej i dokladnie wymieszac

odstawic na troche a nastepnie smazyc na suchej patelni nalesniki, odlozyc do przestudzenia

nalesniki posmarowalam Nutella, ale dobre sa tez z bita smietana

smacznego

a tutaj moje pierwsze podejscie do nalesnikow Nalesniki z truskawkami



piątek, 29 maja 2009

Karta pobytu we Francji dla malzonka obywatela kraju EU

Poniewaz ciagle ktos do nie pisze z zapytaniami o potrzebne dokumenty:

Dane na podstawie listu z Prefektury z lista dokumentow wymaganych do wyrobienia  karty pobytu dla czlonka rodziny obywatela kraju zrzeszonego EU 

wszystkie dokumenty maja byc po francusku, dokumenty z Polski maja miec tlumaczenie przysiegle

kazdy dokument ma byc oryginalny  z zalaczeniem fotokopii formatu A4

  1. wazny paszport (oryginal + fotokopia  stron z danymi i strony z wiza, i data wjazdu do kraju) lub wazna karta pobytu (osoby, ktore mialy wczesniej karte pobytu innego kraju czlonkowskiego powinny ja zalaczyc)
  2. akt urodzenia
  3. 3 fotografie (3,5x4,5, twarzy, z odkryta glowa)
  4. osoba zamezna  i/lub posiadajaca dzieci zalacza akt slubu(tlumaczenie przysiegle), kopie karty pobytu malzonka i/lub dokumentu potwierdzajacego tozsamosc jak dowod, paszport +livret de famille + akty urodzenia dzieci
  5. w przypadku zmiany stanu cywilnego: livret de famille lub akt slubu lub rozwodu lub smierci malzonka
  6. potwierdzenie zamieszkania: faktura za gaz lub prad [tzw EDF] (oryginal + 1 fotokopia) i/lub quittance de loyer (rachunek za wynajem) i/lub kontrakt za wynajem i/lub  tytul wlasnosci (nie starszy niz 3 miesiace)
  7. w przypadku osob przybywajacych z krajow gdzie prawo zezwala na zwiazki poligamiczne honorowa deklaracja, ze w czasie zamieszkania na terenie Francji nie bedzie sie praktykowalo poligamii
  8. malzonek osoby skladajacej dokumenty dostarcza prefekturze akt urodzenia i/lub akt slubu, wazny dowod tozsamosci: dowod osobisty lub paszport kraju zrzeszonego z EU
  9. przedstawia prawo do pobytu na terenie Francji: karte pobytu (carte de sejour) [nie dotyczy osob z krajow, dla ktorych rynek pracy zostal otwarty m in Polakow], kontrakt pracy albo potwierdzenie dochodow za 3 ostatnie miesiace (fiche de paie)

obecnosc malzonka przy skladaniu dokumentow jest obowiazkowa

najpierw trzeba wyrobic deklaracje na spotkanie - z wszystkimi dokumentami w oddziale Prefektury, a potem w wyznaczonym terminie nalezy sie stawic z kompletem papierow w Prefekturze Glownej, w Paryzu miesci sie ona na Cite (metro Cite), gdzie kazdy rejon swiata ma oddzielna sale przyjec. Po odczekaniu w kolejce sklada sie dokumenty a nastepnie jezeli wszystko jest w porzadku czeka sie pol godziny do godziny i odbiera "recepisse" czyli potwierdzenie przyznania karty pobytu

po ok miesiacu nalezy sie zglosic po odebranie karty

w przypadku pierwszej akrty pobytu nie ma zadnych oplat, przy wyrabianiu kolejnych do dokumentow trzeba dolaczyc potwierdzenie wniesienia oplaty skarbowej

piątek, 22 maja 2009

Jihad - slowo, ktore budzi strach

Dzihad – to słowo budzi strach albo nienawiść w przeciętnym Europejczyku czy Amerykaninie; czasem pogardę, że w imię Boga muzułmanie chcą nawracać na swoją religię niewiernych. Czym jednak jest dżihad dla pobożnego wyznawcy Allacha? Czy muzułmanie mają obowiązek zabijać innowierców? 

Dżihad jest rzeczownikiem odsłownym od czasownika dżahada - starać się coś osiągnąć. Pierwotnie oznacza więc tyle, co „dokładanie starań”, „podejmowanie wysiłków” dla osiągnięcia danego celu. Słowo to odegrało jednak kluczową rolę w islamskiej teorii politycznej i teologii. 

Dżihad - walka duchowa czy święta wojna? 

- W samym Koranie mamy trzy rozumienia tego terminu – tłumaczy prof. Janusz Danecki, polski arabista - Po pierwsze dżihad jako „dokładanie starań”, nawet niekoniecznie na drodze do Boga, ale po prostu, jako staranie się o coś. Po drugie, to agresywne działanie na rzecz rozprzestrzeniania się islamu, włączając w to działania zbrojne, walkę mieczem prowadzoną w imię narzucenia islamu. W trzecim znaczeniu jest to wojna obronna - dodaje znawca islamu. 

W okresie walk z chrześcijanami w VIII wieku rozwinięto ideę dżihadu. Malik ibn Abas opisywał m.in. jak powinien działać bojownik na rzecz islamu oraz jak wyglądają nagrody niebiańskie dla tych, którzy polegli lub zwyciężyli w walce. Podczas wypraw krzyżowych, w których chcieli odbić Jerozolimę muzułmanom, teoretycy prawa islamu uznali wyznawców Chrystusa za wrogów prawdziwej wiary i prawdomównego Boga. Chrześcijanie z tolerowanej i chronionej w państwach muzułmańskich grupy stali się w XI wieku „niewiernymi”. W Koranie bowiem "Ludy Księgi", czyli żydów i chrześcijan określa mianem innowierców, ale nie niewiernych. Z tymi drugimi trzeba walczyć. Innowierców, ludzi wierzących w tego samego - zdaniem Proroka - Boga należy zostawić w spokoju, jeśli przyjmą panowanie islamu i będą płacić specjalny podatek dżizję. 

To właśnie wtedy najszerzej rozwinęła się doktryna dżihadu, jako świętej wojny. Część autorytetów świata islamu uważała, że dżihad może być tylko wojną obronną. Inni jednak twierdzili, że obowiązek walki na „Bożej ścieżce” nie ustanie do momentu, w którym cały świat przyjmie islam. Niektórzy muzułmanie zauważają, że dżihad to bynajmniej nie święta wojna. To określenie pochodzi - jak podkreślają - od chrześcijan. Prof. Danecki podkreśla, że dżihadu nie można określić mianem wojny religijnej. 

– Tu nie chodzi o rozprzestrzenienie się islamu jako religii, ale jako systemu społeczno-politycznego. Bo islam w klasycznym znaczeniu jest czymś znacznie więcej niż tylko wiarą w jednego Boga. Nie o wiarę tu chodziło, tylko o władzę, system funkcjonowania społeczeństwa, etykę czy kulturę jako taką - zauważa. 

W tym czasie rozwinęło się jednak również inne rozumienie dżihadu, rozwijane przez mistyków muzułmańskich sufitów. Ich zdaniem możemy mówić o mniejszym dżihadzie, jakim jest walka zbrojna oraz o dżihadzie większym. Ten drugi, to walka serca przeciw grzechom, namiętnościom i pokusom szatana. 

Dżihad, rozumiany jako walka ze wszystkimi, którzy nie przyjmują lub nie znają islamu jest produktem szczególnej doktryny islamu - wahhabizmu. Ta rygorystyczna ideologia, zabraniająca w imię ścisłego monoteizmu kultu świętych oraz czci zmarłych, rozumie dżihad jeszcze szerzej, jako walkę z tymi, którzy nie przyjmują tej interpretacji Koranu. Wahhabizm, który miał wpływ na utworzenie Królestwa Arabii Saudyjskiej oraz powstanie korzenia współczesnych islamskich ugrupowań fundamentalistycznych – Braci Muzułmanów – stał się w pewnym momencie popularny na Kaukazie, podczas wojny w Czeczenii. „Filie” tej organizacji działają praktycznie we wszystkich krajach islamu sannickiego. Ich hasłem jest: „Allah jest naszym Bogiem, Prorok naszym przywódcą, Koran naszą konstytucją, dżihad naszą drogą, śmierć w imię Boga jest naszym pragnieniem”. 

- Ta idea pojawia się u głównego teoretyka Braci Muzułmanów Sayyida Qutba, idola Usamy ibn Ladina i innych tego typu fundamentalistów. Ich zdaniem obowiązkiem każdego muzułmanina jest działanie na upowszechnianie islamu wszystkimi możliwymi sposobami: propagandą, tłumaczeniem. A jak to nie pomoże, można wziąć broń do ręki i zmusić ludzi przemocą do przyjęcia islamu - opisuje prof. Danecki. 

Dżihad można prowadzić na cztery sposoby: sercem, językiem, ręką i mieczem. Dżihad serca, to duchowa walka z pokusami szatana. To walka z grzechem i wszystkim, co do niego prowadzi. Mudżahedinem (bojownikiem dżihadu) języka i ręki jest ten, kto wspiera słowem i czynami to co słuszne, a kto poprawia to co złe. 

Wrogowie i ludzie chronieni 

Dżihad miecza to walka z niewiernymi i przeciwnikami wiary, czyli z ateistami i politeistami. Chrześcijan i żydów można uznać za przeciwników jedynie wtedy, gdy nie będą chcieli poddać się panowaniu muzułmańskiemu i nie zapłacą specjalnego podatku – dżizji. Jeżeli się na to zgodzą, można zostawić ich w spokoju. 

- Status „ludzi chronionych” dla chrześcijan i żydów pozostał do dnia dzisiejszego, choć przez wieki ulegał przekształceniom – przekonuje prof. Danecki – Dzisiaj w większości krajów islamskich jurysdykcja muzułmańska nie obejmuje innowierców – dodaje. - W doktrynie muzułmańskiej nigdy nie pojawiło się stwierdzenie, że żydzi czy chrześcijanie są „niewiernymi” – podkreśla arabista. Jego zdaniem, chrześcijanin porwany przez talibów mógłby, powołując się na prawo muzułmańskie czy Koran, wykazać nawet, że jest przetrzymywany bezprawnie.


Co na to zwykli muzułmanie? 

W połowie roku 2005 i na początku 2006 instytut Gallupa przeprowadził badania statystyczne w 10 państwach, w których muzułmanie stanowią większość (Maroko, Egipt, Turcja, Liban, Jordania, Arabia Saudyjska, Iran, Pakistan, Indonezja, Bangladesz). Potem w ramach światowego badania opinii publicznej sprawdzono jeszcze nastroje opinii publicznej w 120 innych krajach, w tym w sumie w 35 zamieszkanych przez muzułmańską większość.

W każdym z nich przeprowadzono 1000 wywiadów w domach, nie omijając terenów wiejskich. To sprawiło, że powstał całkiem miarodajny obraz tego, jak myślą muzułmanie. Dla przeszło 90% z nich religia stanowi ważną część życia codziennego, a ponad 50% stwierdziło, że bogate życie duchowe jest bardzo ważne. 

Respondenci mieli też odpowiedzieć na pytanie: „W jednym lub w kilku słowach, czym jest dla Pana/Pani dżihad?”. Wyniki były zaskakujące. Większość z pytanych odpowiedziała: zaangażowanie w ciężką pracę oraz osiąganie celów życiowych. Druga grupa odpowiedzi to: podejmowanie wysiłku w szczytnym celu. Dalej upowszechnianie pokoju, harmonii lub współpracy i pomocy innym oraz życie według zasad islamu. 

W 2001 roku to samo pytanie zadano w dziewięciu państwach muzułmańskich. Przepytano wtedy ponad 10 000 osób, z czego przeważającą większość stanowili wyznawcy Allaha. W czterech państwach arabskich: Libanie, Kuwejcie, Jordanii i Maroku dżihad najczęściej definiowano przez: zobowiązanie wobec Boga, święty obowiązek, kult Boga. 

W kolejnych czterech badanych krajach – Pakistanie, Turcji, Iranie i Indonezji - dżihad najczęściej rozumiano jako oddanie swojego życia w imię islamu, Boga i słusznej sprawy, a także jako walkę z przeciwnikami islamu. Jednak jedynie w Indonezji pogląd taki wyrażała bezwzględna większość badanych. Co ciekawe, żadne z tych państw nie jest krajem rdzennie arabskim. 

-Profesor Danecki uspokaja: znakomita większość muzułmanów jest niechętna agresji i walce. Tak jak wszędzie, jedynie ułamki procent to radykałowie. 

Paweł Orłowski, Wirtualna Polska

czwartek, 21 maja 2009

Salatka z cieciorki z tunczykiem


skladniki (na 1-2 porcje):

  1. ze 3 lyzki cieciorki ze sloika (lub puszki)
  2. pol malej cebuli
  3. ze 2 korniszony
  4. kawalek selera naciowego lub fenkulu (ja dalam cwiartke malego fenkulu)
  5. 2 lyzki tunczyka z puszki (w sosie wlasnym)
  6. 2 lyzki majonezu z musztarda (ja mialam taki oryginalny, ale mozna tez poprostu do lyzki majonezu wmieszac lyzeczke musztardy)

Cieciorke odsaczyc, dodac pokrojona w drobna kosteczke cebulke, pokrojone korniszony i fenkul (lub seler naciowy). Dokladnie wymieszac. Dodac odsaczonego tunczyka, majonez, wymieszac i odstawic na pol godzinki zeby sie przegryzlo. Jeszcze raz wymieszac i rozkladac na talerze i podawac.

Tydzień z ciecierzycą

środa, 20 maja 2009

Wybory do Parlamentu Europejskiego - ogloszenie konsularne

KOMUNIKAT WYDZIAŁU KONSULARNEGO
 AMBASADY RZECZYPOSPOLIEJ POLSKIEJ W PARYŻU

Postanowieniem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 09 marca 2009 r. zarządzone zostały WYBORY POSŁÓW DO PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO. 

Pełnoletni i niepozbawieni praw obywatelskich obywatele polscy zamieszkali lub przebywający we Francji będą mogli uczestniczyć w wyborach do Parlamentu Europejskiego, głosując na osoby kandydujące w Okręgu Wyborczym w Warszawie. Głosowanie będzie odbywać się w NIEDZIELĘ 07 CZERWCA 2009 R. w godzinach od 08.00 do 20.00 w obwodowych komisjach wyborczych pod następującymi adresami:

1. Dla wyborców zamieszkałych (przebywających) w paryskim okręgu konsularnym:
- w siedzibie Instytutu Polskiego w Paryżu: 31, rue Jean Goujon, 75008 Paris
(uwaga! w Paryżu nie będzie tym razem komisji wyborczej w Ambasadzie, ani w Wydziale Konsularnym Ambasady);

2. Dla wyborców zamieszkałych (przebywających) w okręgu Konsulatu Generalnego w Lille (łącznie z dawnym okręgiem b. Konsulatu Generalnego w Strasburgu), odpowiednio:
- w lokalu Konsulatu Generalnego RP: 45, Boulevard Carnot, 59000 Lille;
- w lokalu Stałego Przedstawicielstwa RP przy Radzie Europy w Strasburgu: 2, rue Geiler, 67000 Strasburg;

3. Dla wyborców zamieszkałych (przebywających) w okręgu Konsulatu Gen. w Lyonie:
- w lokalu Konsulatu Generalnego RP: 79, rue Crillon, 69006 Lyon. 

Warunkiem wzięcia udziału w wyborach jest posiadanie ważnego polskiego paszportu lub ważnego polskiego dowodu osobistego ORAZ WCZEŚNIEJSZE (nie później niż do dnia 02 czerwca 2009 r.) wpisanie się do spisu wyborców sporządzanego w Wydziale Konsularnym Ambasady RP w Paryżu (dla osób głosujących w Paryżu), albo odpowiednio w Konsulatach Generalnych RP w Lille i w Lyonie, dla osób głosujących w tamtejszych okręgach konsularnych. 

Można być wpisanym TYLKO DO JEDNEGO SPISU WYBORCÓW, zatem wyborcy, którzy zgłosili chęć głosowania na inne niż polskie listy kandydatów (np. rejestrując się na listy elektoralne w merostwie francuskim lub w innym kraju członkowskim Unii Europejskiej), NIE MOGĄ zgłosić się do spisu sporządzanego przez polskiego konsula.

Wymóg wcześniejszego wpisania się do spisu wyborców nie dotyczy tylko osób, które przedstawią zaświadczenie o prawie do głosowania wydane przez inną obwodowa komisję wyborczą, właściwą dla miejsca ich zamieszkania.

Zgłoszenie do spisu wyborców powinno zawierać: nazwisko i imiona, imię ojca, datę urodzenia, pełny adres stałego miejsca zamieszkania, numer ważnego paszportu lub dowodu osobistego, datę i miejsce jego wydania, a także numer ewidencyjny PESEL, jeżeli wyborca go posiada.

TERMIN DOKONANIA ZGŁOSZENIA UPŁYWA W DNIU 02 CZERWCA 2009 r. 

WYBORCY MAJACY GLOSOWAC W PARYZU LUB W LYONIE MOGA BEZPOSREDNIO SAMI WPISYWAC SIE ELEKTRONICZNIE DO SPISU WYBORCOW i uzyskac potwierdzenie wpisu. 

W tym celu, po wejściu na adres internetowy: 
https://secure.e-konsulat.gov.pl/wybory 
należy odpowiednio rozwinąć i wypełnić pola:
1. Wybierz z listy kraj - zaznaczyć: Republika Francuska;
2. Wybierz komisję, w której oddasz głos - zaznaczyć i nacisnąć przycisk „zarejestruj się".

Zgłoszenie do spisu wyborców może też być dokonane elektronicznie, ustnie, pisemnie, telefonicznie, telegraficznie, faxem, odpowiednio na podane niżej adresy:

1. Wydział Konsularny Ambasady RP w Paryżu - 5, rue de Talleyrand, 75007 Paris
e-mail: info@consulat-pologne-paris.com.fr strona internetowa: http://www.pariskg.polemb.fr/ 
tel.: 0143173422; 0143173404; 0143173467; 0143173476; 0143173483; 0143173479;
0143173473; 0143173409; 0143173423; 0143173406, fax: 0143173434.

2. Konsulat Generalny RP w Lille - 45, Boulevard Carnot, 59000 Lille  
e-mail: secretariat@lillekg.polemb.net strona internetowa: http://www.lillekg.polemb.net/ 
tel.: 0320144180, fax: 0320144650 

3. Konsulat Generalny RP w Lyonie - 79, rue Crillon, 69006 Lyon
e-mail: lyon@consulat.pologne.net strona internetowa : http://www.lyonkg.polemb.net/
tel.: 0478931485, fax: 0437511236 

UWAGA ! Bezwzględnym warunkiem dopuszczenia przez obwodową komisję wyborczą do głosowania jest wcześniejsze (do dnia 02 czerwca!) wpisanie się do rejestru wyborców w jeden ze wskazanych wyżej sposobów ORAZ posiadanie przy sobie w dniu wyborów, ważnego polskiego paszportu lub ważnego polskiego dowodu osobistego!

Więcej informacji nt. wyborów do Parlamentu Europejskiego, w tym teksty odpowiednich przepisów prawnych, można znaleźć na stronie internetowej Państwowej Komisji Wyborczej: http://www.pkw.gov.pl/

Gulasz cieciorkowy

skladniki:

  1. filizanka cieciorki namoczonej przez noc
  2. srednia cebula
  3. kilka zabkow czosnku
  4. mielone mieso (wolowe) tak jakies cwierc kilo
  5. ze 3-4 srednie pieczarki
  6. mala cukinia
  7. zielone chili
  8. lyzka przecieru pomidorowego
  9. sol, pieprz do smaku

Cebule i czosnek pokroilam w kosteczke, podsmazylam na zloto na oliwce, dodalam mieso, podsmazylam rozdzielajac lyzka.

Pieczarki pokroilam w polplasterki, dodalam  do miesa, podsmazylam razem, nastepnie wrzucilam odsaczona cieciorke, calosc podlalam woda, i dusilam jakies pol godziny (az cieciorka zmiekla).

Cukinie pokroilam w grube polplasterki, chili w koleczka, dodalam do cieciorki z miesem, wymieszalam, zaprawilam przecierem i doprawilam do smaku. Poddusilam jeszcze jakies 10 minutek zeby cukinia byla miekka. Swoja porcje zjadlam jeszcze goraca. Bylo pyyyycha :) Ale Malzonek twierdzi, ze odgrzewane tez bylo niczego sobie :)

A tu starsze potrawy z cieciorka:

Richta

Lablabi

Kuskus z kurczakiem i cieciorka

Wolowina w sosie z kielkami cieciorki

Wiosenne kielkowe stir-fry (z kielkami cieciorki)

Zupa fasolowo-cieciorkowa

Tydzień z ciecierzycą

Pierwszy raz - preludium do tygodnia nalesnikowego

Pierwszy raz. Kazdy przezywa go inaczej. Niektorzy sie denerwuja, trzesa im sie rece. Inni podchodza do sprawy metodycznie: szukaja po ksiazkach, w internecie, dowiaduja sie od znajomych jak to bedzie wygladac. Niektorzy ucza sie od rodziny.

Mnie robienia nalesnikow uczyla kiedys babcia. Ale to bylo bardzo dawno temu. A teraz mialam sie zmierzyc z ta czynnoscia samodzielnie. I postanowilam robic z pamieci, bez pomocy meza, bez ksiazek kucharskich, internetu ani blogow kuchennych.

Do miseczki wbilam jajko, dodalam mleka pol na pol z woda i roztrzepalam widelcem. Jeszcze raz przyjrzalam sie zawartosci miski, i bo zastanowieniu wbilam drugie jajko i dokladnie roztrzepalam z reszta zawartosci. Powoli dodawalam trzy czubate lyzki maki, caly czas mieszajac, az powstalo lejace sie ciasto.

Patelnie mocno rozgrzalam, nie przecieralam tluszczem bo ma powloke antyprzywierajaca, ktora juz nie raz sie sprawdzila. Porcje ciasta nalewalam chochelka, poruszalam patelnia zeby rozprowadzic ciasto po calym dnie. Smazylam az ciasto ladnie odchodzilo od dna i wtedy przewracalam na druga strone. Nie przysmazalam zbyt mocno, chcialam zeby byly ladne i jasne.

W ten sposob powstaly 3 duze, i w sumie grubsze niz tradycyjne nalesniki. Ulozylam je na talerzu jeden na drugim.

Jeszcze cieply kazdy nalesnik leciutko smarowalam na polowie nutella, skladalam na pol, nastepnie na polowie takiej zlozonej polowki ukladalam plasterki truskawek i skladalam na cwiartke. Po wierzchu ozdobilam plasterkiem truskawki.

Litrowy karton mleka we FranPrix kosztuje 70 centow, pudelko 12 jaj Euro piecdziesiat siedem, maka tez cos kolo jednego euro.

Usmiech i radosc meza - bezcenny.

 Tym slodkim akcentem uczcilismy fakt, ze zona stala sie o rok starsza.

niedziela, 17 maja 2009

Wiemy, że żyjesz, zabijemy cię

Jest pani zwolenniczką monarchii w Iranie? 

Podczas rewolucji islamskiej trzydzieści lat temu krzyczałam na ulicach Teheranu: 'Śmierć szachowi!'. Potem zostałam zmuszona do opuszczenia kraju, bo robiłam filmy krytykujące Iran po upadku monarchii. Nie jestem jej zwolenniczką, ale nie popieram też niczego, co się tam dzieje od czasu rewolucji islamskiej. Jednocześnie tęsknię, bo zostałam wygnana.

Dlaczego przez ponad rok spotykała się pani z byłą irańską królową, żeby zrobić o niej film? 

Dwa lata temu pojechałam do Iranu, żeby pracować nad kolejnym dokumentem. Zatrzymano mnie na granicy, przesłuchiwano przez wiele godzin. Pytali, czy jestem taghuti. To określenie tych, którzy sprzyjali monarchii. Wiedziałam, że odpowiedź brzmi: nie, ale przy okazji uświadomiłam sobie, że zapomniałam o królewskiej rodzinie. W moim środowisku nikt o nich nie mówił przez lata, od kiedy opuścili Iran. Farah Pahlawi, była królowa, która mieszka dziś w Paryżu, ma złożony wizerunek. Piękna kobieta, postać publiczna z rubryk towarzyskich, a jednocześnie wdowa po dyktatorze. Tak ją widziałam, zanim się poznałyśmy. Pierwsze wyobrażenie o niej, w dzieciństwie, zbudowałam na podstawie telewizji. Mój ojciec ciężko chorował, mama pracowała kilkanaście godzin dziennie, byliśmy biedni, a w telewizji pięknej kobiecie zakładali koronę na głowę. Ale kiedy w jej paryskim apartamencie zobaczyłam popiersie szacha, nie pomyślałam o nim jak o kimś, kto odmienił życie dziewczyny, z którą chciałam się identyfikować w dzieciństwie. Myślałam o złym Iranie za jego rządów. Trzydzieści lat temu tańczyłam z przyjaciółmi po wygranej rewolucji, cieszyliśmy się, że wypędzamy ich z kraju. Teraz okazuje się, że tamto wydarzenie łączy mnie z byłą królową. Rozumiemy się, bo obie przegrałyśmy tę rewolucję, obie zostałyśmy przez nią pozbawione rodzin, korzeni, poczucia bezpieczeństwa, prawdopodobnie na zawsze


Jakie było pierwsze spotkanie?

Straszne. Ludzie walczą o szansę uściśnięcia dłoni królowej, więc dostąpiłam zaszczytu. Spóźniła się godzinę. Byłam zła. Siedziałam na sofie przed jej apartamentem. Była komunistka czekała, aż królowa będzie gotowa. Jej mąż zabrał mi wolność wypowiedzi, wolność w ogóle. Jednak byłam jej ciekawa, więc czekałam. Wcześniej poznałam przyjaciół Farah, pytałam, co myślą o zrobieniu filmu o niej. Powiedzieli, że nigdy się do niej nie zbliżę, nie pozwoli. Wtedy zdobyłam absolutną pewność, że muszę to zrobić.

Jak należy się do niej zwracać? 

Wasza wysokość. Na początku naszej znajomości zapytałam, jak powinnam się zwracać. 'Wasza wysokość' - usłyszałam. 'Wszyscy tak do mnie mówią' - powiedziała. Ja zaczęłam próbować dopiero kilka miesięcy po zrobieniu filmu. Straciła wszystko, ale potrzebne jest jej przeświadczenie, że nie straciła godności. Kobieta, która była królową, teraz rozdaje autografy w paryskich kawiarniach. Jest gościem honorowym pokazów mody. Na początku chciałam pokazać jej nieznaną twarz, towarzyszyć jej podczas wizyty u fryzjera, przyłapać rano bez makijażu. Nie zgodziła się. Powtarzała, że stworzyła sobie wizerunek, którego musi pilnować. Dla swoich zwolenników, to znaczy dla zwolenników przywrócenia monarchii w Iranie. Byłam z nią na kilku przyjęciach. Siedemdziesięcioletnia pani na szpilkach przez kilka godzin zajmuje się rozdawaniem uścisków dłoni. Uśmiechnięta cały czas. Kiedy zapytałam, czy trudno udawać zadowoloną bez przerwy, powiedziała: 'Robię to od 50 lat, na tym polega moja praca'. Podczas pierwszych rozmów byłam pod dużym wpływem jej uroku, traciłam przez to czujność, bałam się, że stracę obiektywizm. Kiedy zostawałam sama w hotelu, między zdjęciami, myślałam, że podczas pracy nad tym filmem nie powinnam zapominać o ideałach, o które walczyłam jako dziewiętnastolatka.

Jakie znaczenie mają dziś te ideały? Rozmawiała pani z bogatą damą żyjącą wygodnie w Paryżu. 

Trzydzieści lat temu walczyliśmy o demokrację, to nie były mgliste ideały. Farah Pahlawi nie wierzyła wtedy w wolność ani sprawiedliwość w komunizmie, a my wierzyliśmy. Jej zdaniem rewolucja nie była potrzebna. Ja należałam do małej komunistycznej grupy, roznosiłam ulotki o akcjach, o podpalaniu samochodów na ulicach. Wierzyłam, że wygrana rewolucja przyniesie demokrację. Przyniosła masowe egzekucje. Zakończyła się władzą w rękach kogoś, kto na nią nie zasługiwał. Kiedy Chomeini ogłosił, że wszystkie kobiety powinny nosić chusty na głowach bez przerwy, pod groźbą aresztowań, myśleliśmy, że to dowcip. Bardzo szybko przeciwnicy monarchii stali się przeciwni religijnemu reżimowi.

Farah Pahlawi znała pani polityczną przeszłość, kiedy zgodziła się na udział w filmie? 

Nie pytała, więc sama o tym nie mówiłam. W trakcie pracy nad filmem od swojego sekretarza dostała informację, że byłam komunistką. Przerwała zdjęcia. Nie dziwię się właściwie. Ja stałam za kamerą, ja montowałam, mogłam zniszczyć wizerunek byłej królowej, jednak dumnej, pewnej siebie, gotowej wrócić do kraju, gdyby tylko naród tego chciał. Kiedy udało się ją przekonać do kontynuowania pracy, była ostrożna. Zdarzało jej się też odwoływać spotkania bez racjonalnych powodów. Wielka kamera, operator, realizator dźwięku, jechaliśmy w jakieś miejsce, czasem płacąc za to duże pieniądze, a ona w ostatniej chwili informowała, że nie przyjedzie. Z drugiej strony - zwyczajna kobieta, żadna królowa, podobna do mnie.

W jakim sensie? 

Myślę, że też jest komunistką, choć się do tego nie przyzna. Myśli bardziej demokratycznie niż większość moich przyjaciół. To odkrycie było pozytywne. Poza tym została wygnana, podobnie jak ja. Opuszczając Iran w 1979 roku, ona i szach zostawili wszystko, co miało dla nich wartość. Jechali tam, gdzie przyznawano im azyl. Egipt, Maroko, Bahamy, Meksyk, Teksas, Nowy Jork, który musieli opuścić nagle, nie mówiąc o tym nawet swoim dzieciom. Ja tułałam się z rodziną równie długo, choć inaczej, nielegalnie. Z Iranu uciekliśmy kutrem rybackim do Dubaju, dwa lata ukrywania się, potem z fałszywymi paszportami trafiliśmy do Szwecji. Nasze wygnania były różne, jednak doskonale wiedziałam, co Farah ma na myśli, kiedy podczas spaceru po Paryżu powiedziała: 'Wiesz, dlaczego te kobiety są tu takie piękne? Wiesz, dlaczego noszą głowy tak wysoko? Bo należą do tego kraju. Ja nie mam tu niczego. Od trzydziestu lat przemykam jak ktoś obcy'.

Kiedy zaczęła pani uciekać? 

Kiedy aresztowano mojego brata. To oznaczało, że mogą aresztować również mnie, moje rodzeństwo. Było nas dziewięcioro. Wychowaliśmy się w domu, w którym nie rozmawiało się o polityce, dopóki nie dorośliśmy. Jeden z moich braci był prawdziwym zwolennikiem monarchii, pięcioro zdecydowanych komunistów. Kłóciliśmy się do rewolucji, potem wszyscy znaleźliśmy się w tym samym bagnie. Pewnego dnia starsza siostra weszła w nocy do mojej sypialni i powiedziała, że musimy wyjeżdżać, bo policja jest w domu rodziców, zabrali brata. Uciekaliśmy przez sześć miesięcy, jeździliśmy z jednego miasta do drugiego, w żadnym miejscu nie zatrzymywaliśmy się na dłużej niż tydzień. Nie mogliśmy mieszkać w hotelu, bo znali nasze nazwisko, więc pukaliśmy do drzwi, pytaliśmy, czy możemy się zatrzymać. Ostatnie dwa miesiące w Iranie spędziliśmy w jednym wynajmowanym mieszkaniu. Siostra pewnej nocy znów przyniosła wiadomość - zabili brata, aresztowany był również drugi z moich braci. Głośno płakałam, ktoś z sąsiadów zauważył, więc nie mogliśmy zostać. Baliśmy się, że powiedzą policji. Zaczęliśmy planować ucieczkę za granicę.

Jaki był pomysł na życie w Szwecji? 

Nie było pomysłu. W Iranie byłam dziennikarką. Kiedy przyjechałam do Sztokholmu, chciałam pisać, ale mój szwedzki był za słaby. Zaczęłam studiować mikrobiologię, przez rok pracowałam w laboratorium, czego nie znosiłam, więc dostałam się do szkoły filmowej. Dopiero kiedy zaczęłam robić filmy dokumentalne, co traktuję jak rodzaj dziennikarstwa, poczułam, że robię to, co powinnam.

Głównym celem, kiedy znalazłam się na wygnaniu, było nie popełniać błędów. Jeśli nie mam mojego kraju, języka, nie biorę udziału w życiu politycznym, chciałam przynajmniej nie popełniać błędów. Niemożliwe. Rozwiodłam się po pierwszym roku, trójkę dzieci wychowywałam sama.

Co wydało się pani największym problemem w Iranie, kiedy pierwszy raz przyjechała pani po 17 latach w Szwecji? 

Prostytucja, narkotyki. Alkohol został zakazany, ale narkotyki zajęły jego miejsce. Nie ma nad tym kontroli, jakby została stracona celowo, uzależnieni są pasywni, nie sprzeciwiają się niesprawiedliwości. Nie istnieją w Iranie prawa człowieka, nie ma systemu wartości.

Zrobiła pani dwa filmy o tym, że rodzina w Iranie nie jest wartością. 

Nie jest, bo kobiety zostały pozbawione wartości. Przy pracy nad jednym z filmów zaprzyjaźniłam się z irańskimi prostytutkami. Na początku bały się rozmawiać otwarcie, ale kiedy tylko zaczęły czuć się przy mnie bezpiecznie, zauważyłam, że bardzo chcą o sobie opowiadać, bo nikt inny nie pyta. Konkurowały między sobą o rozmowy ze mną, bo wiedziały, że szansa na uważnego słuchacza może się nie powtórzyć. Zrobiłam też dokument o rodzinie z jednym mężem, czterema żonami, dwadzieściorgiem dzieci. Trafiłam na poligamiczną rodzinę z czterema silnymi kobietami, jednak nie miały szans na podejmowanie własnych decyzji. Nawet jeśli jesteś bardzo silna, takie małżeństwo szybko staje się pułapką, nie wchodzi w grę separacja albo rozwód, choćby dlatego że nie chcesz zostawić swoich dzieci innym kobietom. Nie obwiniałabym o to wszystkich mężów w Iranie, to jest wina prawa, mężczyźni również są ofiarami tego systemu. Może ze względu na tytuł 'Cztery żony, jeden mężczyzna' na wszystkich festiwalach podczas projekcji tego filmu sale są pełne. Pewien Irańczyk ze Stanów powiedział mi, że wystawiam złą opinię wszystkim irańskim mężczyznom, ale chodzi o coś przeciwnego - nie o mężczyzn, lecz o kobiety pozbawione praw.

Za te filmy została pani aresztowana? 

Raczej za ogólny brak posłuszeństwa niż za coś konkretnego. Wiedziałam, że będę miała kłopoty, kiedy dwa lata temu jechałam do Teheranu, żeby pracować nad kolejnym dokumentem. Nie spodziewałam się, że mnie zabiją, ale myślałam, że mogą zamknąć. Zabrali paszport na lotnisku, laptop, wszystko, nawet zeszyty z niezapisanymi stronami. Przesłuchiwano mnie kilka razy, ostatnie przesłuchanie było najgorsze, trwało pięć godzin. Niewiele wiedzieli o mojej przeszłości. Zapytali, czy jestem komunistką. Powiedziałam: nie. Islamską terrorystką? Nie. Może zwolenniczką monarchii? Myślałam, że spadnę z krzesła, brałam udział w wyrzucaniu monarchy z kraju, pozwoliłam islamskiemu reżimowi dojść do władzy. Nie dostali żadnej zadowalającej ich odpowiedzi, więc usłyszałam, że zostanę zabita. Dlaczego? 'Zamknij się, nie zadawaj pytań'. W końcu z pomocą Szwecji skonstruowano umowę, według której nie mogę już zrobić żadnego filmu o Iranie, nie mogę tam wrócić. Podpisałam, dzięki temu mnie wypuścili. Miałam szczęście, bo wielu dziennikarzy w tym samym czasie znalazło się w więzieniach. Oczywiście zabroniono mi też opowiadać o tym zatrzymaniu.

W Sztokholmie czuje się pani bezpieczna? 

Dostaję e-maile z informacjami, że powinnam zginąć. Piszą Irańczycy: 'Wiemy, że żyjesz, zabijemy cię'. Policja nie robi nic, pyta tylko, czy widziałam autorów tych pogróżek blisko mojego domu. 'Jeśli nie, nie możemy nic zrobić'. Mimo wszystko tylko poza Iranem mogę próbować mówić o nim prawdę. Jednocześnie wiem, że nie mam wpływu na to, co dzieje się w mojej ojczyźnie, a moje problemy są inne od problemów ludzi, którzy tam żyją. Zwolennicy Farah Pahlawi, których poznałam podczas jednego z przyjęć, zachowują się w jej obecności, jakby nic się nie zmieniło, jakby wciąż była królową. Któryś z jej asystentów powiedział mi, że 70 proc. Irańczyków chce powrotu monarchii, co moim zdaniem nie jest prawdą. To jest wymyślona liczba, ale pokazuje, jak bardzo ludzie chcą być przywiązani do czegoś, co daje nadzieję na zmianę. Myślę, że Iran jest teraz krajem pozbawionym nadziei.

Źródło: Wysokie Obcasy

Nahid Persson Sarvestani - irańska dokumentalistka, dziennikarka. W 1979 roku brała udział w rewolucji islamskiej na ulicach Teheranu, miała wtedy 18 lat, należała do małej komunistycznej grupy. W latach 80. uciekła do Szwecji. W Sztokholmie skończyła szkołę filmową. Realizuje dokumenty o Iranie, emigracji, problemach kobiet. Najbardziej znane to: 'Prostytucja za zasłoną', 'Moja matka - perska księżniczka', 'Koniec wygnania'. Zdobyła wiele nagród, m.in. Złotego Smoka przyznanego podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Jest gościem tegorocznego festiwalu Planete Doc Review. Jutro w warszawskiej Kinotece będzie można obejrzeć jej ostatni film 'Królowa i ja', dokument o Farah Pahlawi, wdowie po szachu Mohammadzie Rezie Pahlawim

Iranki

Jeśli masz wewnętrzny spokój, jesteś szczęśliwa 

Co chcecie o mnie wiedzieć? Nazywam się Aqdas Deldar i mam 88 lat - mówi łagodnie. Wysiadamy z autobusu na rozpalonej upałem szosie. Kilka schodków w dół zaczyna się labirynt wąskich uliczek wioski Bilaqan. Drobna staruszka o pięknych kręconych siwych włosach siedzi na werandzie swojego domu w otoczeniu córek.

- Urodziłam się tutaj - zaczyna swoją opowieść. - Mama była dobra i tata też był dobry. Tata miał kilka sklepów z baraniną i cztery żony. Nie mieszkał z nami. Przychodził na dwie noce w tygodniu. Bawiłam się z innymi jego dziećmi. Od dziecka nosiłam czador. Dziewczynki nie mogą się tego doczekać, są ciekawe, jak to jest być kobietą.

Kiedy miałam dziewięć lat, przyszedł Reza Szach i kazał zrzucać czadory. Na ulicach strażnicy zdzierali je z kobiet siłą. Kobiety dopiero wieczorami wychodziły na zakupy, tak bardzo się wstydziły!

Kiedy miałam 15 lat, wyszłam za mąż. Zwykle mężczyzna pierwszy raz widzi żonę bez czadoru w momencie zaślubin. My całe życie mieszkaliśmy naprzeciwko siebie, więc widywaliśmy się z daleka. Pewnego dnia jego matka przyszła do moich rodziców na chostegori - oświadczyny. Zaczęły się przygotowania do arusi - wesela. Henną pomalowali mi dłonie, surmą - oczy. Ubrali jak piękną lalkę. Wesele trwało cztery dni, a potem poszłam do domu mego męża. Pan młody rzucał przed moje stopy suszone owoce, żeby umaić mi drogę. Nie rozumiałam wtedy tego wszystkiego. Rozum nie pracował jeszcze tak jak dziś. Byłam szczęśliwa, że mnie ładnie ubrali, umalowali i pozwolili potańczyć. I tylko tyle.

Kiedy miałam 16 lat, urodziłam pierwsze dziecko. Po roku drugie, potem trzecie, czwarte. Bóg dał nam siedmioro dzieci. Dziękuję Bogu za wszystko. Czułam się szczęśliwa. Mąż pracował jako urzędnik. Miał dobry charakter. To ja podejmowałam większość decyzji. A on mówił: 'Niech będzie, jak chcesz'. Jestem jego jedyną żoną. Dziękuję Bogu, że dał mi w życiu samo dobro.

Modlę się codziennie, poszczę w czasie ramadanu, chodzę do meczetu, jedną piątą swoich pieniędzy oddaję biednym. Przekazałam to moim dzieciom, ale odkąd dorosły, robią, co chcą. To już sprawa pomiędzy nimi a Bogiem. Dzisiaj wszystko wygląda inaczej. Ja nie umiem czytać ani pisać. Chodziłam tylko do maktaby, gdzie nauczyciel czytał nam Koran. Moje córki studiowały na uniwersytecie i powyjeżdżały za granicę. Ale tak się chyba dzieje na całym świecie. Moja córka wyszła za mąż za Polaka. Dużo się nasłuchałam o cudzoziemcach, ale on na szczęście taki nie jest.

Dla wielu życie po rewolucji bardzo się zmieniło; dla mnie nie zmieniło się nic. Żyję tak, jak żyłam. Jeśli człowiek ma swoją drogę, to rewolucja nie ma znaczenia. Brakuje mi tylko spokoju, jaki panował dawniej. Teraz pośpiech, rywalizacja: 'Popatrz, on ma lepszy dom, lepszy samochód!'. Lepiej cieszyć się z tego, co dał ci Bóg. Jeśli masz wewnętrzny spokój, jesteś szczęśliwa.

Moje życie było piękne. Tak, kocham życie, tak mi się to życie podoba! Wiadomo, są lepsze i gorsze czasy, ale to człowiek sam w sobie musi mieć coś, co pozwoli mu być szczęśliwym. Bóg daje życie. Jak to wykorzystasz, twoja sprawa. Po to masz oczy, żeby widzieć to, co ci się podoba, uszy, żeby słuchać tego, co chcesz, usta, żeby mówić to, co piękne - uśmiecha się pogodnie.

Kiedy wspominamy o zrobieniu zdjęć, nastrój się zmienia:

- Słyszałam, że można już komputerowo zdjąć czador, czy to prawda? - pyta, drżąc ze zdenerwowania. Przez całe życie unikała zdjęć. Nawet w rodzinnym albumie trudno odnaleźć jej fotografię. - Jeśli ktoś niepowołany zobaczy moje zdjęcie bez czadoru, Bóg wam tego nie wybaczy...

Laleh Seddiq czyli 'Mały Schumacher'. 

Na uliczce przed murem okalającym posiadłość stoi czerwony peugeot 206. Przez szyby widać konstrukcje wzmacniające dach. Jego właścicielka Laleh Seddiq wita nas ubrana w sportowy kombinezon i różową chusteczkę na włosach. Rok temu zdobyła tytuł najlepszego kierowcy rajdowego w Iranie. Jest jedyną kobietą na środkowym Wschodzie uprawiającą ten sport. Ściga się z mężczyznami. Nazywają ją 'Mały Schumacher'.

- Tata po raz pierwszy posadził mnie za kierownicą, kiedy miałam 13 lat. Samochód był duży, ja mała, prawie nie widziałam drogi przed sobą - śmieje się. - Wcześnie zrobiłam prawo jazdy. Teraz co czwarty kierowca to dziewczyna, ale wtedy rzadko widziało się kobiety za kółkiem. Bardzo lubiłam prowadzić, docisnąć gaz do dechy, z każdego samochodu wycisnąć tyle, ile się da. Ludzie mnie pytali: 'Czemu jeździsz w taki sposób po mieście!? Jak chcesz tak szaleć, jedź na zawody!'. Tak zrobiłam.

Od ośmiu lat startuje w zawodach Formuły 3.

- Najpiękniejszym momentem w tym sporcie jest chwila, gdy ktoś próbuje mnie wyprzedzić; wtedy ja zajeżdżam mu drogę, a on wypada z trasy! - uśmiecha się promiennie. - Najszybciej jechałam 260 km na godzinę, ale marzę o włoskim bugatti - ten wyciąga 470! Chciałabym dotrzeć do Formuły 2 i pojechać na wyścigi do Europy. Właśnie szukam sponsora. To drogi sport. Na peugeota wydaję rocznie 200 tys. dolarów, na Proton Team - 70 tys. Na Formułę 2 potrzebuję 700 tys. dolarów. Państwo nie daje na to pieniędzy. Jeśli ktoś jest dobry, ma sponsora. Jeśli nie, wykłada własne pieniądze.

Niestety, nie mogę trenować na torze wtedy, gdy ćwiczą mężczyźni. To by było niemoralne. Jeżdżę więc tylko raz w tygodniu, kiedy tor jest wolny. Mam też problem, bo moim pilotem nie może być mężczyzna. A dziewczyny boją się jeździć. Na zakrętach piszczą. Ostatnio jedna krzyczała: 'Na Boga, jedź wolniej, ja mam dziecko, nie chcę, żeby zostało bez matki!!!'. Nie wiedziałam, co robić - ścigać się czy martwić o tę kobietę. Miałam kiedyś dobrą pilotkę, ale wyszła za mąż i mąż jej zabronił - wzrusza ramionami.

W tym sporcie kobiety szybko odpadają. To kwestia strachu. Ja go nie czuję. Nigdy. Miałam już urazy głowy, połamane ręce, nogi i żebra, ale nie zraża mnie to. Będę jeździć jeszcze cztery lata. Potem chcę założyć rodzinę i mieć dzieci. Mój chłopak też jest kierowcą rajdowym.

Laleh jest na studiach doktoranckich na kierunku industrial production, chce się zająć promowaniem irańskich kierowców. Jej ojciec jest potentatem w branży wydobywczej i petrochemicznej.

- Tata zawsze mówi: 'Rób, co chcesz, tylko się nie zabij'. Mama bardzo się o mnie boi, zawsze modli się, żeby nic mi się nie stało. Rodzice nigdy mi niczego nie zakazywali. Nie mogłabym wyjechać z Iranu na stałe. Za bardzo kocham moją rodzinę. Nie mogę bez nich żyć.

Niedawno irańskie ministerstwo sportu wydało oficjalne orzeczenie: 'Niedopuszczalne jest, aby kobiety brały udział w wyścigach, w których większość uczestników i kibiców stanowią mężczyźni'. Laleh przedstawiła pismo od imama: 'Dopóki zawodniczka nosi pod kaskiem chustkę przykrywającą włosy, dopóty nie ma przeciwwskazań do ścigania się z mężczyznami'. Ministerstwo nie wie, co z tym fantem zrobić. Korzystając z zamieszania, Laleh wciąż bierze udział w zawodach.

Marziye Borumand : Ojciec wstydził się, że jego córki grają na scenie 

Wiem, o co spytacie! Zagraniczni dziennikarze zawsze pytają, czy kobiety w Iranie są uciskane. Zawodowo kobiety są w Iranie traktowane na równi z mężczyznami! Albo ktoś się nadaje, albo nie. To nie zależy od płci, tylko od charakteru. Żeby być reżyserem, trzeba mieć silną osobowość, ja mam - Marziye Borumand potrząsa energicznie głową owiniętą białą chustką.

Jest niezadowolona, każe aktorom powtarzać scenę. Kręci serial dla irańskiej telewizji. Po planie kręcą się aktorki w hedżabach. Tak jak wszystkie Iranki są ubrane niemal jednakowo - w manta do kolan i długie spodnie. Na filmie nawet podczas snu mają szczelnie zasłonięte włosy. Mogą mówić, krzyczeć, szlochać, załamywać ręce, ale nie mogą dotknąć mężczyzny. Ewentualnie - lekko pociągnąć go za rękaw. O całowaniu można zapomnieć; nawet matka nie może pocałować w policzek syna.

- Urodziłam się w 1953 roku ery chrześcijańskiej - opowiada reżyserka. - Mohammad Reza Szach wprowadzał zachodnie obyczaje. Kobiety mogły nosić minispódniczki i pić wino. Mama często zabierała mnie i moje siostry do teatru. Nie była wykształcona, ale inteligentna i otwarta. Zachęcała nas do zabawy w teatr. Raz zajęłyśmy nawet pierwsze miejsce w kraju wśród teatrów szkolnych. Ojciec był człowiekiem religijnym. Wstydził się, że jego córki grają na scenie, i ukrywał to przed sąsiadami i rodziną. Zaakceptował to dopiero wtedy, gdy zaczęłyśmy odnosić sukcesy.

Skończyłam aktorstwo na Uniwersytecie Teherańskim. Uczyli nas profesorowie wykształceni w Europie i Ameryce. Na roku było tyle samo dziewczyn co chłopców. Studiowaliśmy Szekspira, mieliśmy zajęcia z historii teatru, psychologii, baletu, scenografii. Do rewolucji pracowałam jako aktorka teatralna, grywałam i Czechowa, i autorów perskich.

Przed rewolucją kino było rozrywką dla mas. Leciały głównie amerykańskie filmy. Pełno w nich było seksu, alkoholu i półnagich kobiet. Po rewolucji 1979 roku wszystko zostało objęte ścisłą kontrolą. Aktorki zasłoniły włosy chustami. Wtedy większość aktorów teatralnych przeszło do filmu, ale mnie ciągnęło do reżyserii. Zaczęłam pracę dla telewizji.

Mój pierwszy kukiełkowy serial telewizyjny dla dzieci odniósł ogromny sukces. Kiedy zrobiłam wersję kinową, stałam się sławna. Ludzie gratulowali mi na ulicy, a ojciec w końcu zaczął patrzeć na mnie z podziwem - wybucha gromkim śmiechem.

Jedną z głównych ról w serialu, który kręci dziś Marziye, gra jej siostra Raziye Borumand. Kiedy spotykamy się wieczorem w jej mieszkaniu, trudno ją poznać - w obcisłym czarnym ubraniu, z długimi, rozpuszczonymi włosami i papierosem w ustach wygląda o 15 lat młodziej. Jej synowie szykują nam właśnie kolację. Leci jazz. Na ścianach fotografie sprzed rewolucji: Raziye na ulicy w bluzeczce z dużym dekoltem, Raziye z mężem podczas przedstawienia dla dzieci grają dwa króliczki, Raziye z siostrą.

- Do pracy w telewizji wciągnęła mnie siostra i mój przyszły mąż już na drugim roku studiów. Stworzyliśmy grupę artystyczną. Robiliśmy produkcje i dla dzieci, i dla dorosłych. Byliśmy z naszymi spektaklami m.in. w Polsce, w Bielsku-Białej. Razem pracowaliśmy, mieszkaliśmy, podróżowaliśmy. Nie przerwałam pracy nawet wtedy, gdy urodziłam moich chłopców; zajmowała się nimi niania albo zabierałam ich ze sobą do studia.

Rodzina Borumand jest bardzo znana w Iranie. Najstarsza siostra przed rewolucją była jedną z najsławniejszych spikerek telewizyjnych, jej mąż i córka są reżyserami. Marziye nie wyszła za mąż, nie ma dzieci. Mąż Raziye jest reżyserem, aktorem, nauczycielem aktorstwa i producentem. Raziye pisze opowiadania dla dzieci, które są czytane w telewizji, i scenariusze, które reżyserują siostra lub mąż. Ich starszy syn Kave jest filmowcem, młodszy Sohrab - producentem.

- Popularność jest miła. Taksówkarze nie biorą ode mnie pieniędzy, policjanci nie wlepiają mandatów. Ludzie zaczepiają mnie na ulicy. 'Jak się dziś czuje mąż? Jak siostra?' - pytają. W sklepach wpuszczają mnie bez kolejki i częstują owocami. Jednak państwo nie przywiązuje do filmu wielkiej wagi i finansowo nie ma to przyszłości - kręci głową. - Nie chciałabym, żeby kolejni członkowie rodziny pracowali w filmie. Już dosyć.

Muzułmańska pani architekt 

Pojechałam kiedyś do przyjaciółki do Niemiec. Witając mnie na lotnisku, krzyknęła: 'Och, co czujesz po zdjęciu chustki!?' - opowiada Mahdocht Mochtari. 'Wiesz co - odpowiedziałam - nic, zupełnie nic'. Wy w Europie myślicie, że problemem kobiet irańskich jest chustka. Otóż nie, to nie jest ważny problem. Ja w tej chustce i w tym fartuchu pracuję, chodzę po budowie, wspinam się na rusztowania. Zawsze pracowałam w męskim środowisku i nigdy nie czułam się dyskryminowana. Wolność nie polega na chodzeniu w krótkiej spódnicy. Myślę, że to, co mnie dręczy, i to, co mnie ogranicza, jest tym samym, co dręczy i ogranicza mojego męża.

Machdocht jest architektem. Pracuje w dużej prywatnej firmie, która zajmuje się budownictwem mieszkaniowym.

- Problem leży w stereotypach, które narzucają sztywne role społeczne zarówno kobietom, jak i mężczyznom - tłumaczy. - Jest takie powiedzenie: 'Dziewczyna, która nie wyjdzie za mąż, kala ziemię, po której chodzi'. Ale i takie: 'Mężczyzna ma zawsze ostatnie słowo. Brzmi ono: » Tak jest, żono! «'. U nas kobieta jest wybierana - może się tylko zgodzić lub nie na propozycję mężczyzny, ale mężczyzna musi wybrać zgodnie z wolą swej matki. Póki kobieta jest młoda, możliwości ma wiele. Jeśli jest starsza, rozwiedziona lub z dzieckiem, jej sytuacja jest dramatyczna. Rozwody zdarzają się, ale tylko w miastach. Na wsi mąż przyprowadza po prostu drugą żonę do domu. Po rozwodzie trudno wyjść ponownie za mąż. Istnieje silny stereotyp: to jej wina, na pewno coś przeskrobała.

Mama była już wdową, kiedy poznała mojego ojca. Zarabiała jako tłumaczka z rosyjskiego. Nie lubiła mówić o tamtych czasach. Ja urodziłam się w porcie Khoraamshahr na południu Iranu. Rodzice żyli rytmem wyznaczonym przez religię, ale nie dlatego, że wymagała tego władza - dzisiaj przyznanie się do tego, że nie ma się przekonań religijnych, może mieć bardzo groźne konsekwencje. W niektórych rodzinach nie pozwalano dziewczętom kontynuować nauki; ja mogłam iść na studia pod warunkiem, że nie zamieszkam w akademiku. Ojciec specjalnie przeszedł na wcześniejszą emeryturę i kupił mieszkanie w Teheranie po to, żebym podczas studiów mogła mieszkać z nimi. Zaczęłam studia w roku rewolucji. Uniwersytet został zamknięty, a ja poszłam do pracy. W firmie poznałam męża.

Zadawałam sobie wtedy wiele pytań związanych z cielesnością, kobiecością, płcią przeciwną. Ale w rodzinach tradycyjnych jest granica, której nie przekracza się nawet w rozmowie z matką. O wielu sprawach albo w ogóle się nie mówi, albo posługuje się aluzjami. Zwykle są przekazywane poprzez rytm codziennego życia - ponieważ nigdy nie widziałam, żeby moja matka nosiła krótką spódniczkę, we mnie też nigdy nie powstała taka myśl.

W tradycyjnych rodzinach irańskich to matka aranżuje małżeństwo syna. My postanowiliśmy się pobrać i dopiero wtedy powiedzieliśmy o wszystkim rodzinie. Mój ojciec był przeciwny, ale kiedy zobaczył, że nie da się zmienić mojej decyzji, poparł mnie. Reakcja rodziny męża była bardziej negatywna. Byli bardzo religijni i dobrze sytuowani, a mąż jest najstarszym synem. Być może sądzili, że chodzi mi o ich pieniądze. Ani razu przez cztery lata po naszym ślubie nie odwiedzili naszego domu. Ja jednak walczyłam o ich przychylność, bo wiedziałam, że mąż potrzebuje normalnych stosunków z rodzicami. Szanowałam ich religijność, nigdy nie pokazałam się bez chustki i w końcu przekonałam ich do siebie.

Dziś Machdocht ma 46 lat, mieszka z mężem i dwójką dzieci w Teheranie. Dziesięć lat temu skończyła przerwane studia. Często podróżuje. Jej córka właśnie wyjeżdża na podyplomowe studia prawnicze do Londynu. Mąż Machdocht mruga do nas: 'Czemu nie zrobicie materiału o uciskanych mężczyznach w Iranie? Spójrzcie, o wszystkim w tym domu decyduje żona. Moje jest tylko to' - pokazuje na małą półeczkę, na której ustawione w równych rządkach stoją sówki - pamiątki z podróży.

Takin Hamzeloo, irańska pisarka 

Pierwszą moją książkę dałam najpierw do przeczytania mamie. 'Wspaniała' - powiedziała. Spodobała się w pierwszym wydawnictwie, do którego poszłam. Mama zawsze była moim przewodnikiem. Nawet teraz, kiedy napiszę kolejną powieść, chcę najpierw usłyszeć, co ona o niej myśli - mówi Takin Hamzeloo, pisarka.

- Mama studiowała literaturę perską, zajmowała się tłumaczeniami z angielskiego. Tata pracował w banku - opowiada. - Mam trzy siostry: lekarkę, księgową i graficzkę. Tata nie był zbyt surowy, choć nie pozwalał nam ubierać się zbyt nowocześnie i chodzić z byle kim. Ale mogłyśmy się uczyć. Chodziłam na prywatne lekcje malowania miniatur perskich i grałam na dafie.

Pisać chciałam od zawsze, ale tata powiedział, że powinnam skończyć jakieś studia, po których można zarabiać na życie. Poszłam na informatykę. Korepetycji z matematyki udzielał mi mój przyszły mąż. Kiedy studiowałam, mieliśmy już synka. Jednak informatyka mnie nie interesowała i rzuciłam studia. Na co dzień zajmuję się domem i dziećmi. W wolnym czasie siadam do pisania.

Jesteśmy w kawiarni przy centrum sztuki współczesnej. Co jakiś czas rozmowę przerywa nam telefon od męża. Chyba nie mamy zbyt wiele czasu.

- Niepokoi się o mnie - tłumaczy Takin. - Jest bardzo troskliwy. Kiedy mam jakieś spotkanie wieczorem, czeka na mnie na ulicy nawet w nocy.

Takin wydała dotąd pięć książek. Pierwsza jest o kobiecie, której mąż jest chorobliwie podejrzliwy. Sprawa kończy się rozwodem. Druga opowiada historię kobiety, która dowiaduje się, że mąż, ojciec jej dzieci, zginął na wojnie. Według zwyczaju wychodzi za mąż za brata swego męża i rodzi mu dziecko. Wtedy okazuje się, że pierwszy mąż żyje i wraca do domu. Kobieta zostawia obydwu mężów i dzieci i zaczyna samotne życie. Trzecia to historia o dziewczynie wykorzystywanej seksualnie przez ojca, której matka ukrywa to, żeby nie ucierpiał honor rodziny.

Dwie dotyczą wojny irańsko-irackiej, ale pisane są z perspektywy kobiety.

- Wszystko, co piszę, oparte jest na faktach. Teraz pracuję nad powieścią o kilku żonach tego samego mężczyzny. Chcę pokazać, jak męczą się kobiety w takim związku. To zdarza się już rzadko, raczej w małych miastach. Przed małżeństwem kobieta może zastrzec w umowie, że nie będzie innej żony. Rzadko którego mężczyznę stać na utrzymanie kilku żon. Poza tym dziś małżonkowie bardziej się kochają, bo przed ślubem mogą się poznać.

'Zanan' czyli 'kobieta' 

Jej pierwszą powieść wznawiano dziewięć razy. Czytelniczki przyjeżdżają na spotkania autorskie z całego Iranu.

- Poruszam tematy, o których nikt u nas nie mówi. Piszę o życiu kobiet. Jeśli choć kilka z nich dowie się z moich książek o sprawach, o których nigdy nie słyszały w telewizji, warto pisać.

Wydaje mi się, że to, co tworzą dziś kobiety, jest lepsze, głębsze od tego, co piszą mężczyźni. Mężczyźni opisują tylko rzeczy 'wielkie i ważne'; kobiety piszą o drobnych, codziennych sprawach. Opisują problemy społeczne, ale przez pryzmat osobistych przeżyć - mówi Mojdeh Daghighi, redaktorka działu literackiego pisma 'Zanan' (czyli 'kobieta').

- Tradycja literatury perskiej liczy dwa tysiące lat, ale to, co dzieje się teraz, to coś nowego. Coraz więcej jest piszących kobiet. Debiutują i 60-latki, i dziewczyny zaraz po studiach i wszystkie potrzebują miejsca, żeby publikować, trybuny, żeby móc się wyrazić.

Właśnie wyszedł 133. numer 'Zanan'. Nakład: 20 tys. egzemplarzy. Działy: wiadomości, sztuka i kino, literatura, medycyna i ubezpieczenia, listy od czytelniczek. Nie ma mody ani porad kulinarnych. Pismo utrzymuje się ze sprzedaży i z reklam.

- Trafiliśmy na podatny grunt - tłumaczy Mojdeh. - Kobiety w Iranie przechodzą wielką transformację. Walczą z tradycyjnymi ograniczeniami. Coraz częściej wychodzą z domów, coraz więcej jest ich na uniwersytecie, coraz więcej pracuje. Nie są już tylko matkami, żonami. Mają ambicje. Dziś na uniwersytecie więcej jest kobiet niż mężczyzn. W zeszłym roku 64 proc. osób, które się dostały na studia, to były kobiety. My to opisujemy. Na łamach naszego pisma odbywają się dyskusje. Ostatnio pisaliśmy o tym, czy kobiety powinny mieć prawo wstępu na stadiony piłkarskie. Istnieje oczywiście czerwona linia - do polityki się nie mieszamy, nie możemy też otwarcie pisać o sprawach damsko-męskich. Jeśli poruszylibyśmy temat tabu, autor stanąłby przed sądem.

Mojdeh jest też tłumaczką literatury. Jej mąż jest inżynierem, mają dwójkę dzieci. Wychowała się tu, w Teheranie.

- Nawet jak na tamte czasy, kiedy nikt jeszcze nie chodził w chustach, moja rodzina była bardzo nowoczesna - opowiada. - Studiowałam nauki polityczne. Zdałam na uniwersytet cztery lata przed rewolucją; w polityce tyle się wtedy działo, że uznałam, że właśnie tym powinnam się zająć. To były fascynujące czasy. Na uniwersytecie wciąż rozbrzmiewały dyskusje polityczne. Jednak nie zaangażowałam się w działalność żadnej z politycznych organizacji. Byłam obserwatorem. Kiedy wszystko ucichło, zrozumiałam, że tak naprawdę polityka mnie nie interesuje. Nie dlatego, że nie mieszkam w państwie demokratycznym. Należąc do partii, musi się podzielać idee grupy; nie ma miejsca na indywidualne myślenie. O wiele bardziej interesowało mnie życie intelektualne i indywidualne. Zajęłam się literaturą.

Dużo pracuję. Czasem brak mi energii, ale nie myślę o emeryturze. Życie w Iranie jest trudne, ale ja kocham swój kraj. Kocham też moją pracę. Czuję, że dzięki niej powoli i stopniowo zmieniam ten kraj na lepsze. Staram się nie myśleć o tym, czy czasy bez czadorów wrócą, czy nie. Czadory to są rzeczy powierzchowne i nieistotne. Ważne jest to, co się dzieje w głębi - że kobiety wyszły z domów, że pracują, że studiują na uniwersytetach. Dla mnie to jest prawdziwa rewolucja. Iran naprawdę się zmienia.

Bardzo dziękujemy za pomoc w zrealizowaniu tego materiału Ewelinie Daniel, Karolinie Ziębie, Markowi Smurzyńskiemu i Tumadżowi Tahbazowi

Źródło: Wysokie Obcasy


Wolowina w sosie z kielkami cieciorki


z karty pamieci i notatnika:

skladniki:

  1. porcja wolowiny bk (jak na gulasz)
  2. filizanka kielkow cieciorki
  3. lyzka przecieru pomidorowego
  4. lyzeczka harissy
  5. filizanka kielkow z soczewicy

wolowine pokroilam w zgrabne kawalki, rozgrzalam olej i wrzucilam wolowine, 

po chwili dodalam przecier i harisse, rozmieszalam i przesmazylam razem z miesem, podlalam niewielka iloscia wody, i dusilam mieso przez jakies pol godziny moze czterdziesci minut (uwaga zeby sos nie znikl, moze byc konieczne podlanie wiecej wody)

wrzucilam oplukane kielki z cieciorki, dusilam jeszcze jakies 15 minutek

wylozylam na cieple talerze, z wierzchu posypujac kielkami z soczewicy

Kremik z soczewicy


z karty pamieci i notatnika:

skladniki:

  1. filizanka soczewicy (dalam zielona bo akurat taka mialam w domu)
  2. pol cebuli
  3. lyzka oleju z oliwek
  4. lyzka przecieru pomidorowego
  5. lyzeczka harissy
  6. sol do smaku
  7. kielki soczewicy do przybrania

drobno posiekana cebule zeszklilam na oleju, wrzucilam namoczona przez godzine soczewice i smazylam az resztki plynu odparowaly, dodalam przecier i harisse, przesmazylam razem, zalalam woda, ugotowalam do miekkosci

zdjelam z ognia, zmiksowalam na gesta zupke, z powrotem wstawilam na ogien i doprowadzilam do wrzenia, doprawilam sola i jeszcze troche harissy

w miseczce posypalam swiezymi kielkami 

smacznego

17 maja dzien czterdziesty (40.)

Dzisiaj taki ladny kolejny dzien diety South Beach. Mimo pewnych zalaman po drodze, wydarzen zywieniowych w postaci galki lodow na dwoje podczas zjazdu czy lyzeczki czekolady na chandre albo wyjscia na crepes z nutella o polnocy, nadal idziemy naprzod.

U  mnie sa to juz przeszlo 7 kilo zywej wagi mniej, oraz o 21  i 13 centymetrow mniej w roznych waznych miejscach ;) U Kulka 5 kilo mniej oraz odpowiednia 10 i 8 cm mniej w odpowiednich miejscach.

Ze tak powiem, idziemy jak burza ;)

Ja tez od niedawna zaczelam cwiczyc - utrata wagi spowodowala, ze duzo latwiej mi zejsc i wejsc po schodach do nas na trzecie pietro, z reszta teraz juz nie chodze a biegam (co moj Malzonek przytomnie zauwazyl, ze nie wloke sie kilkadziesiat metrow za nim jak wczesniej bywalo  a chodze rownie szybko jak on). Do tego zaczelam cwiczyc: codziennie gimnastyka ogolnorozwojowa, zestaw cwiczen na brzuszek "6 Weidera", do tego mala forma taichi oraz co kilka dni powtorka z karate (echh jak mi brakuje regularnych treningow). Maly sie tylko podsmiewa bo wedlug niego wszystko robie nie tak, tyle ze on ciagle zapomina, ze ja cwiczylam karate naprawde tradycyjne "Okinawa shorin-ryu" a nie nowoczesne karate sportowe, ktore dla odmiany trenowal on. Tak wiec na przyklad nasze techniki wykonania kopniec dosc sie roznia ;) Tak samo a raczej przede wszystkim roznia sie kata, jakich sie uczylismy :) 

Ja niestety duzo pozapominalam wiec na razie udoskonalam moje fukyugata ichi. Ale powoli przypominam tez sobie Naichanchi shodan a potem zamierzam sie zabrac za fukyugata ni i nastepne. Znalazlam nawet dojo naszej organizacji (World Oshu-Kai Japan Okinawa Shorin-Ryu Karatedo) w Paryzu, ale ze troche daleko od nas, wiec nie wiem kiedy sie wybiore w odwiedziny.

Dosc trudno sie cwiczy kihon i kopniecia w naszym malutki mieszkanku, ale jakos jak dotad mi sie to udaje, aczkolwiek z pewnymi ograniczeniami. Znalazlam akurat tyle miejsca ze jestem w stanie wykonac i kata (co prawda prawie w miejscu) i kopniecie bez szkody dla zadnych rzeczy, ktore moglyby spasc, potluc sie etc.

Anyway do wymarzonej wagi jeszcze duzo, wiec i sily i samozaparcia bedzie mi potrzeba.

Jak spedzic czas.

Since last night my young son has been unwell. When I got back from Work this evening I decided to take him to hospital despite my exhaustion.

There were many waiting; perhaps we will be delayed by more than an hour. I took my number and sat down in the waiting room. There were many faces, young and old, but all silent. Some brothers made use of the many booklets available in the waiting room.

Some of those waiting had their eyes closed, while others were looking around. Most were bored. Once in a while the long silence was broken by a nurse calling out a number. Happiness appears on the one whose turn it is, and he gets up quickly; then silence returns. 

A young man grabbed my attention. He was reading a pocket-sized Qur`an continuously; not raising his head even once. At first I did not think much about him. However, after one hour of waiting my casual glances turned into a deep reflection about his lifestyle and how he utilizes his time. One hour of life wasted! Instead of making benefit of that hour, it was just a boring wait. Then the call for prayer was made. We went to prayer in the hospital's Masjid. I tried to pray close to the man who was reading the Qur'an earlier in the waiting room.



After the prayer I walked with him. I informed him of how impressed I was of him and how he tries to benefit from his time. He told me that most of our time is wasted without any benefit. These are days that go from our lives without being conscious of them or regretting their waste. He said that he started carrying the pocket-sized Qur`an around when a friend encouraged him to make full use of his time. He told me that in the time other people waste he gets to read much more of the Qur`an than he gets to read either at home or in the masjid. Moreover, besides the reward of reading the Qur`an, this habit saves him from boredom and stress.

He added that he has now been waiting for one and a half hours. Then he asked, when will you find one and a half hours to read the Qur`an? I reflected; How much time do we waste? How many moments of our lives pass by, and yet we do not account for how they passed by? Indeed, how many months pass by and we do not read the Qur`an? I came to respect my companion, and I discovered that I am to stand for account and that time is not in my hand; so what am I waiting for?

My thoughts were interrupted by the nurse calling out my number; I went to the doctor. But I want to achieve something now. After I left the hospital I quickly went to the bookshop and bought a pocket-sized Qur`an. I decided to be mindful of how I spend the time. 


If this information is beneficial to you, then please do forward it to your friends and relatives.



piątek, 15 maja 2009

MINARET SWIATA wywiad z R. Kapuscinskim

tekst pochodzi z Miesiecznika Znak

Kiedy zetknął się Pan po raz pierwszy z islamem? Czy jeszcze w rodzinnym Pińsku?

  RYSZARD KAPUŚCIŃSKI: W Pińsku raczej nie... Ale było to już rzeczywiście dość dawno - moje doświadczenie spotkania z islamem trwa ponad 40 lat. Zetknąłem się z nim w 1956 roku podczas pierwszej wielkiej podróży, kiedy odwiedziłem Indie, Pakistan i Afganistan. Były to kraje, które w latach 1946-1947 podzielił niesłychanie krwawy konflikt religijny między muzułmanami i wyznawcami hinduizmu. Przyjechałem tam co prawda już kilka lat po zakończeniu zamieszek, ale ślady tego dramatu były wciąż świeże. Od tego czasu niemal bez przerwy stykam się z kulturą muzułmanów, i to niekoniecznie na terenach tradycyjnie kojarzonych z islamem.

  Rozpocznijmy zatem od szkicowej mapy. Jakie obszary naszej planety zamieszkują dzisiaj muzułmanie?

  Islam znajduje się obecnie w stanie ogromnej ekspansji, co właściwie wypływa z samej istoty tej religii. Jej dynamizm od samego początku był duży. Obecnie jest to około miliarda ludzi, ale liczba ta gwałtownie wzrasta. Islam zaczął się rozprzestrzeniać najpierw w kierunku Morza Śródziemnego - aż do Półwyspu Iberyjskiego, potem rozwijał się w przeciwną stronę - w głąb Azji. Te dwa kierunki stanowią jakby dwa skrzydła tej religii, która zrodziła się na Półwyspie Arabskim. Pod tym względem nic się nie zmieniło. W naszym stuleciu jednak pojawiły się nowe tendencje. Ostatnio gwałtownie powiększa się liczba muzułmanów w Stanach Zjednoczonych, a także w Kanadzie. Równocześnie poprzez napływ imigrantów islam szybko rozprzestrzenia się i na naszym kontynencie. Przypomnijmy, że od średniowiecza, od czasów rekonkwisty Europa nie gościła tak wielu muzułmanów. Dzisiaj są to emigranci. Bardzo duża grupa Turków zamieszkuje Niemcy, migracja z Afryki Północnej kieruje się przede wszystkim do Francji i do Hiszpanii, do Anglii trafiają emigranci z całego Commonwealthu, trzeba też wspomnieć o Skandynawii, która przyjęła sporą rzeszę uchodźców. Ale islam rozprzestrzenia się nie tylko poprzez migrację. Na jego rozwój wpływa także ogromna dynamika demograficzna ludności muzułmańskiej. O ile w niektórych krajach europejskich odnotowuje się niż demograficzny, o tyle w krajach islamskich można mówić o permanentnym wyżu. Warto więc uwzględniać ten czynnik - procent ludności muzułmańskiej w Europie wzrasta szybciej, niżby wskazywały na to dane o liczbie imigrantów.
  Trzeci kierunek rozprzestrzeniania się islamu to obecnie Azja Środkowa. Ten nurt jest zapewne najważniejszy. Po upadku ZSRR następuje bowiem bardzo silna ekspansja islamu, który trwał na tamtych terenach, ale teraz, po okresie komunistycznej ateizacji, odzyskał należne mu prawa i środki działania. Czwarty kierunek wpływu to Daleki Wschód, Azja Południowo--Wschodnia (Indonezja, Malezja, Filipiny itd.). W tamtym regionie wzrost liczby wyznawców islamu jest pochodną wysokiego wskaźnika przyrostu naturalnego. Istnieje wreszcie i piąty kierunek rozwoju - Afryka Środkowa i Południowa, przenikanie islamu z Północy w głąb Afryki.

  Co leży u źródeł współczesnej ekspansji islamu?

  Jest to w gruncie rzeczy religia biednych, ludów kolorowych. A właśnie ta część ludzkości staje się dziś coraz liczniejsza. Europa się starzeje, w krajach muzułmańskich natomiast ludność jest bardzo młoda, dynamiczna, ale i uboga. Istnieje też inny powód. Islam jest religią bardzo prostą. By być muzułmaninem, trzeba wyznać, że się nim jest, i praktykować pięć filarów wiary, do czego nie potrzeba intelektualnego przygotowania. Dla ludzi prostych, szczególnie w Trzecim Świecie (ale i w wielkich miastach Ameryki Północnej i Europy), bardzo ważne jest poczucie identyfikacji z islamem, bo zaczynają się czuć członkami jakiejś wspólnoty, rodziny. Dobrze wiemy, jak zasadniczą rolę we współczesnym, wielokulturowym i chaotycznym świecie odgrywa poczucie tożsamości. A islam daje to tym ludziom - muezzin budzi ich rano, mają swój meczet (to nie tylko miejsce modlitwy, ale i spotkań z bliskimi), swoje ummy - wspólnoty, i kiedy znajdą się w tarapatach, mają się do kogo zwrócić o pomoc. 

  Islam jest zapewne jedyną spośród wielkich religii świata, która ma wciąż znaczne sukcesy "misyjne".

  Rzeczywiście. Musimy jednak pamiętać, że w odróżnieniu od religii chrześcijańskich islam nie zna pojęcia misji. On się rozprzestrzenia w inny sposób.

  Wydaje się, że istnieje wiele odcieni islamu, który zjednuje sobie wyznawców na różnych kontynentach. Islam amerykański, europejski, azjatycki, afrykański znacznie się od siebie różnią. Czy to jest wciąż ten sam islam? Religia Mahometa w Europie będzie poddawana coraz większemu ciśnieniu sekularyzacji. W Ameryce islam staje się przede wszystkim religią ludzi czarnych, żyjących w wielkomiejskich gettach. Odmiennie jest w innych częściach globu. 

  Co ciekawe, islam, w przeciwieństwie do innych religii, skutecznie opiera się procesom sekularyzacyjnym. Właśnie to niepokoi zachodnich politologów i socjologów. Samuel Huntington krytykuje swoich rodaków, którzy mylili "westernizację" z modernizacją. Amerykanie myśleli, że jeżeli da się Coca Colę, telewizor i samochód, to obdarowani staną się podobni do Amerykanów. Tak się jednak nie dzieje - mieszkańcy krajów islamskich przyjmują zachodnią technologię, ale nie przyswajają sobie zachodnich wartości. Potoczna obserwacja potwierdza tę tezę. Wynika to zapewne stąd, że islam, podobnie jak prawosławie, nie doświadczył ani reformacji, ani oświecenia. Jeśli w islamie pojawiał się jakiś prąd modernizacyjny, to jego orędownicy byli wyklinani, wyrzucani poza nawias ummy. 
  Takie wyłączenie jest dla muzułmanina najcięższą karą. Bo jak głosi przysłowie: jeden muzułmanin to jeszcze nie muzułmanin... Wynika to przede wszystkim z doświadczeń życia w ekstremalnych warunkach pustynnych, gdzie jednostka nic nie znaczyła. Europejczyk nie potrafi tego zrozumieć. W zachodniej cywilizacji kładzie się nacisk na indywidualizm. To wolna jednostka staje się najbardziej twórcza, niezależna, może "być sobą". W tradycji islamu jest odwrotnie - dla muzułmanina znaleźć się samemu to znaczy zginąć. Człowiek zdany na samego siebie nie może funkcjonować nie tylko w sensie religijnym, ale i biologicznym. Być w ummie to znaczy być w tym, co stwarza człowieka. 
  Dlatego właśnie jeśli nawet muzułmanin zostanie przeniesiony do Paryża, Londynu, zachowa nadal związki ze swoim meczetem. Jego pierwszym odruchem będzie złożenie datku na budowę meczetu. Tam będzie się potem spotykał z innymi wyznawcami i słuchał religijnych przywódców. Będzie oczywiście przestrzegał najważniejszej dla muzułmanina zasady sali - odbywanej pięć razy dziennie modlitwy. Kiedy obserwuje się, jak o stałej godzinie z tłumu wyodrębnia się grupa muzułmanów, którzy zaczynają się modlić, robi to potężne wrażenie. Jest to jednolity, ustalony od czternastu wieków rytm ruchów ciała i modlitewnych formuł. 

  Poruszający opis gromadzenia się na modlitwę milionowej wspólnoty przedstawił Pan w Szachinszachu.

  Jest to jeden z najbardziej niesamowitych obrazów, jakie można zobaczyć na świecie. W tym tłumie nikt nie wydaje żadnych komend, poleceń. Oni się zbierają i nagle zaczynają modlić. Może to być wielomilionowe zgromadzenie, ale przebiega to zawsze tak samo. Z tego doświadczenia wypływa silne poczucie jedności i równości. Muzułmanin modli się także w czasie podróży. Jeżeli jedzie pociągiem, to o określonej porze rozkłada swój dywanik i zaczyna się modlić, jeśli leci samolotem robi to samo (niektóre linie lotnicze przygotowują dla muzułmanów specjalne miejsca do modlitwy).
  Co ciekawe, jeśli się długo żyje wśród muzułmanów, coraz wyraźniej widać, że oni nie zaniedbują swoich praktyk. Bardzo rzadko się zdarza, żeby ktoś wyłamywał się z porządku codziennego celebrowania wiary. A jest to w końcu obowiązek pięciu modlitw dziennie, odbywanych często w bardzo trudnych warunkach. Nawet jeśli ktoś zostanie z tego obowiązku zwolniony (np. ze względu na ciężki stan zdrowia), to będzie się zawsze usprawiedliwiał przed swoją wspólnotą czy innym muzułmaninem. 
  Bardzo charakterystyczna dla islamu jest konsekwencja w przestrzeganiu pięciu naczelnych zasad...

  Czy pozostaje to w związku z silną więzią wspólnotową?

  Wszystko jest w pewien sposób wspólnotowe. Bo przecież i dawanie jałmużny jest obowiązkiem wobec wspólnoty, i publiczne wyznanie wiary, i modlitwa, a nawet post. Również pielgrzymka do Mekki - hadżi odbywa się zawsze w grupach. Pielgrzymka jest oczywiście marzeniem każdego muzułmanina. W momencie, kiedy ją odbywa, otrzymuje na całe życie tytuł - hadżi. Będzie z tego bardzo dumny i zawsze będzie podkreślał, że jest hadżi Ibrahim - ten, który odbył pielgrzymkę. Stwarza to pewną hierarchię i odtąd taki hadżi Ibrahim znajduje się już wśród pomazanych, błogosławionych. 
  Islam jest niezwykle spójny, przenika wszelkie obszary życia. Trzeba bowiem pamiętać, że islam to nie tylko wiara, lecz, jak mówią muzułmanie, "wszystko". Jest więc zwłaszcza prawem. Prawo islamskie - szaria - drobiazgowo ustala i określa zasady postępowania muzułmanina, zwłaszcza jego obowiązki wobec Boga, wobec sąsiada (Innego) i wobec samego siebie.

  A poza tym, jak mówił Chomejni, islam "jest polityką"...

  Tak. Jest polityką, gospodarką, etyką, filozofią... Nie można nawet powiedzieć o kimś, że przestał wierzyć, bo jeśli przestał wierzyć, to tym samym przestał istnieć. Islam, w przeciwieństwie do chrześcijaństwa, nie zna zasady: "Co cesarskie, oddajcie cesarzowi, co boskie, Bogu." W świecie islamu państwo i religia są jednością. W tej totalności tkwi specyfika islamu. 

  Wróćmy jednak do kontekstu europejskiego. Wielu komentatorów zwraca uwagę, że to przede wszystkim sposób przyjęcia emigrantów z krajów islamskich sprawia, że środowiska te mają skłonność do swoistej "gettoizacji", skupiania się wokół przywódców religijnych. Czyli to nie jedynie względy religijne przesądzałyby o takim, a nie innym losie muzułmanów w Europie. Bo przecież wielu z nich ucieka ze swych ojczyzn dlatego, że nie chcą być poddawani presji religii politycznej. Może to zatem Europa, wbrew hasłom o tolerancji i akceptacji odmienności, nie stwarza im odpowiednich warunków do egzystencji.

  To dobry przykład potwierdzający zasadę, że nawet ten, kto nie chce praktykować jakiejś skrajnej formy islamu i przeniesie się do innej kultury, odkrywa w sobie na powrót muzułmanina. Może on być na przykład przeciwnikiem czadoru (zasłona twarzy kobiety) albo buntować się przeciwko afgańskim talibom, ale to wcale nie znaczy, że kiedy znajdzie się w innej cywilizacji, przestanie być muzułmaninem. Będzie dalej odbywał religijne praktyki, choć będzie to islam w "złagodzonej" formie. Zmiana ta jednak nie dotknie samego rdzenia wiary. 
  Dochodzimy w tym momencie do zasadniczego tematu kulturowej różnicy między islamem a Zachodem. Islam jest religią o siedem wieków młodszą od chrześcijaństwa. Europa wyrasta z tradycji chrześcijaństwa, które przechodzi stałą transformację (reformacja, oświecenie, ekumenizm...). Jest religią, która poszukuje swego miejsca w zmieniających się warunkach historycznych. Islam natomiast pozostaje bardzo stabilny. Wychodzi bowiem - co stanowi istotną różnicę - z tradycji rodziny, plemienia i koncepcji państwa, w którym nie ma podziału na sferę świecką i religijną. 
  Kultury te więc nie przystają do siebie. Na dodatek w różnych etapach swojej historycznej koegzystencji często toczyły ze sobą wojny. W VIII wieku Karol Młot zatrzymał ofensywę islamu w głąb Europy. W XVII wieku z odsieczą wiedeńską nadciągnął Jan III Sobieski. Islam jest zatem taką siłą - polityczną, a czasem militarną - która kontestowała (i często kontestuje) Europę czy cywilizację zachodnią. Europa oczywiście również odnosi się do islamu niechętnie i nierzadko bardzo wrogo. Za sprawą zachodnich mediów dokonała się nawet swoista przemiana w języku. Mówi się "islamista"...

  Pewna orientalistka zwracała niedawno uwagę w "Tygodniku Powszechnym", że słowo "islamiści" odnosić się powinno wyłącznie do badaczy islamu...

  Właśnie! Potem mówi się "fundamentalista islamski", a obecnie mówi się "terrorysta islamski". W rezultacie słowo "islam" przestaje funkcjonować samodzielnie, zawsze towarzyszy mu jakiś złowrogi kontekst. Przeciętny człowiek Zachodu, który czerpie swą wiedzę o świecie z telewizji, pamięta jedynie, że muzułmanie to albo fundamentaliści, albo terroryści. On nie ma żadnej obiektywnej wiedzy o cywilizacji islamu. 

  Co więcej, często nie dostrzega różnicy między muzułmanami wywodzącymi się z odmiennych kultur - na przykład z Algierii i z Pakistanu. Nierzadko obejmuje ich wspólną nazwą... Arabów.

  Tak, tak... Malezyjczycy to też Arabowie... Wszyscy są Arabami... Wciąż pokutuje stereotyp, że islam to kultura arabska.
  Warto w tym momencie zaznaczyć, że rozpatrujemy islam na różnych poziomach jego konkretyzacji. Jest to więc jedna z tych wielkich planetarnych religii, która przenika bardzo różne kontynenty, kultury, języki i dlatego ma rozmaite odcienie narodowe czy regionalne. Islam w Stanach Zjednoczonych jest praktykowany przede wszystkim przez ludność afroamerykańską zamieszkującą getta, potworne slumsy wielkich metropolii. Ci czarnoskórzy muzułmanie nazywają siebie The Nation of the Islam - narodem islamskim. Tam więc jest to religia biednych, często bezrobotnych mieszkańców wielkich miast. Takie muzułmańskie dzielnice widziałem ostatnio w Detroit. Jest to widok zadziwiający. W dzielnicy jest ponad trzydzieści kościołów, ale wszystkie są zamknięte. Znikła stamtąd Polonia (podobnie jak inni biali mieszkańcy), natomiast ludności islamskiej przybywa. Kolejna grupa amerykańskich muzułmanów to emigranci z Indonezji, Malezji, Filipin itd.
  Na terenie Europy islam jest bardziej zróżnicowany etnicznie i kulturowo. Mamy więc maghrebijski typ islamu (wywodzący się z Afryki Północnej), o silnych tradycjach walki antykolonialnej. Islam maghrebijski ma bardzo głęboki rys niepodległościowy, wyzwoleńczy i on właśnie odegrał postępową rolę. Ten typ islamu jest bardzo widoczny we Francji. Inny typ islamu występuje w Niemczech. Tam muzułmanie wywodzą się przede wszystkim z Turcji i Bośni. Oni są bardziej, choć też tylko do pewnego stopnia, zsekularyzowani. 
  Bardzo zróżnicowany islam można spotkać na obszarze Bliskiego Wschodu. Przede wszystkim w Afryce Północnej i w całym rejonie Morza Śródziemnego. Występuje tam i bardzo skrajny, uciekający się do terroryzmu, islam Kadafiego, i dość "liberalny", otwarty islam tunezyjski, wreszcie islam obejmujący Afrykę Sahelu i Sahary, Afrykę Wschodnią i Zachodnią, który jest naprawdę tolerancyjny i nie zna pojęcia terroryzmu ani fundamentalizmu. Ten ostatni typ islamu pokrywa się zresztą z obszarem występowania kultury Bantu, która była bardzo pokojowa, oparta na zasadzie współpracy i współdziałania.
  Jeszcze większe zróżnicowanie występuje w Azji. Są tam więc i ruchy ekstremalne, jak talibowie w Afganistanie czy niektóre odłamy szyizmu w Iraku i w Iranie, i islam bardzo oświecony - na przykład w Malezji, gdzie żyje wielu wybitnych intelektualistów i myślicieli.
  Trzeba więc pamiętać, że używając słowa islam, ogromnie zubażamy opisywaną rzeczywistość. Jest to zresztą jedna z największych przywar europejskiej mentalności, że mamy skłonność do upraszczania i narzucania własnych kategorii (mieszkaniec Afryki nigdy nie powie o sobie, że jest Afrykańczykiem, tylko że należy na przykład do ludu Aszante...). 

  W ten sposób wytwarzamy sobie nieuchronnie przeciwników. Bo jeśli złączy się Afrykanów czy Afroamerykanów w jedną społeczność, to kształtuje się w nich poczucie siły poprzez zaprzeczenie dotychczasowej, a tworzenie nowej, "szerokiej" tożsamości. 

  Oczywiście, a poza tym oni się czują poniżeni. Jak ktoś będzie podkpiwał z polskiej kultury i twierdził, że Polacy to naród pijaczków i złodziei, to też będziemy się tym czuli dotknięci. 
  Przykładem takiego fałszywego stereotypu jest powszechne przekonanie o upodobaniu muzułmanów do przemocy. Otóż wbrew temu, do czego przekonują nas media, islam jest religią pokojową. To religia równowagi, kontemplacji, cierpliwości. Muzułmanin to przede wszystkim człowiek wiary i pobożności, który nie szuka i nie potrzebuje racjonalnych uzasadnień dla swej wiary. Dlatego zresztą teologiczna dyskusja z nim jest praktycznie niemożliwa.

  Z drugiej strony jednak średniowieczni arabscy filozofowie, jak Awerroes, utrzymywali, że istnieją dwie prawdy - dostępna człowiekowi prostemu prawda wiary oraz prawda rozumowa, dostępna jedynie wtajemniczonym. I w islamie zatem istniałaby tradycja intelektualnej spekulacji nad prawdami objawionymi.

  Oczywiście. W Koranie ukryta jest pewna wewnętrzna prawda, a wierny winien kroczyć po ścieżce tej prawdy. Konieczność rozwoju duchowego, poszukiwanie prawdy, która zbliża do Boga, nazywa się tarika. Muzułmanin albo jest już na tej drodze, albo jej dopiero poszukuje. Kryje się w tym zresztą piękna egzystencjalna formuła - muzułmanie wierzą, że w każdej osobie i w każdej rzeczy zawiera się jakaś ukryta tajemnica. Zasada tariki przenika całą tradycję sufizmu, mistyki islamu. W tym sensie możemy więc mówić o dwóch prawdach - dla nieoświeconych i dla wybranych, umysłów wtajemniczonych. 
  Dochodzimy w tym miejscu do kolejnej istotnej różnicy między wyznawcą Allaha i chrześcijaninem. Islam, podobnie jak judaizm i chrześcijaństwo, jest religią Księgi. Wedle muzułmanów jednak Koran został dany bezpośrednio od Boga. Jest to zatem religia objawienia słowa, a nie objawienia Boga-człowieka, i dlatego ten, kto kwestionuje Księgę, kwestionuje istnienie Boga. Ta odmienność tłumaczy, choć nie usprawiedliwia, reakcję muzułmanów na Szatańskie wersety Salmana Rushdiego, który, zdaniem ortodoksów, kpił sobie w tej powieści z Koranu. 
  Muzułmanie przywiązują wielką wagę do nauki, oświaty. Islam przypomina w tym względzie judaizm. Kiedy ostatnio odwiedzałem rejon Sahelu, południa Sahary, to w najbardziej zapadłych wioskach, gdzie życie zamiera wraz z zachodem słońca, a budzi się następnego dnia o brzasku, gdzie nie ma systemu oświaty, dróg... nie ma nic, istnieje tylko jedna instytucja - szkółka koraniczna. Dzieci zbierają się przy ognisku, gdzie wieczorem jest jeszcze trochę światła i ich nauczyciel (ulema) czyta im Koran, na którym uczą się czytać i pisać. Jest to ich jedyne doświadczenie obcowania z książką, jedyna forma oświaty, jaka istnieje na tych niezwykle rozległych terenach świata. Ponieważ do szkółki koranicznej może chodzić każde dziecko, starsze przyprowadzają swoje dwu-, trzyletnie rodzeństwo, którym muszą się opiekować. Dla tej gromady dzieci Koran jest jedynym uniwersytetem. Nawet więc w tak ekstremalnych warunkach, gdzie panuje straszliwa bieda - w tamtych wsiach naprawdę nie ma co jeść - trwa nauka Koranu, który jest dla nich całą wiedzą. 

  Niektóre kraje islamu wszakże są bardzo bogate i to właśnie ku nim kieruje swe apetyty Zachód. Kontakty Zachodu ze światem islamu mają zresztą najczęściej tło ekonomiczne. 

  Oczywiście wielką atrakcją krajów arabskich są największe na świecie złoża ropy naftowej. Wiążą się z tym dwie kwestie. Po pierwsze islam zmienił swe oblicze - pozostał wprawdzie religią ubogich, ale sam stał się bogaty. Bogate kraje arabskie bowiem zaczęły łożyć spore sumy na rozwój wspólnot (budowę meczetów, druk Koranu...) - na rozszerzanie się islamu. Dzięki temu powstaje sporo meczetów i szkółek koranicznych w Afryce, Albanii i Bośni. Widać w tym świadomą politykę muzułmanów, choć, o czym należy pamiętać, ta planetarna religia nie ma żadnego centrum ani kogoś w rodzaju głowy Kościoła - działania te wypływają jedynie z ducha wspólnoty.
  Po drugie fakt, że w krajach muzułmańskich znajdują się największe zasoby ropy naftowej, jest przyczyną napięcia, jakie istnieje między światem islamu i Zachodem. Jest to napięcie podszyte ogromnym strachem. Jeżeli bowiem spojrzymy na kraje muzułmańskie oczami przywódców Stanów Zjednoczonych - jedynego obecnie światowego mocarstwa - zrozumiemy, skąd biorą się histeryczne reakcje na incydentalne nawet przejawy terroryzmu czy przemocy w krajach islamskich. Otóż Stany Zjednoczone w okresie zimnej wojny, obawiając się, że ZSRR uzyska znaczne wpływy w krajach naftowych, rozpoczęły na Alasce i w Teksasie bardzo kapitałochłonne inwestycje, które miały powiększyć własne zasoby ropy naftowej. W momencie, kiedy skończyła się zimna wojna, Amerykanie uznali, że nic już nie zagraża ich interesom w świecie arabskim, dlatego mogą zrezygnować z tych kosztownych inwestycji i bez przeszkód sprowadzać ropę z Zatoki Perskiej. A przecież to właśnie tanie paliwo napędza amerykańską cywilizację, której sukces oparty jest na samochodzie i ropnym ogrzewaniu mieszkań. Amerykańskie zapasy ropy naftowej tymczasem wynoszą zaledwie niecałe 3% zapasów światowych, a 50% konsumpcji ropy w Stanach Zjednoczonych opiera się na paliwie z importu. Gdyby więc zamknięto "arabski kurek", Stany Zjednoczone byłyby sparaliżowane. Region Zatoki Perskiej pozostaje zatem obszarem żywotnych interesów amerykańskiego mocarstwa i to powoduje, że spokojna dyskusja o islamie jest tam praktycznie niemożliwa. 
  Stan ten pogłębił się ostatnio, od kiedy ujawniono, że konkurencyjne źródło ropy naftowej znajduje się w rejonie Morza Kaspijskiego. Region ten jest o tyle ważny, że to stamtąd popłynie w przyszłości ropa do Japonii i Chin. Tam ścierają się obecnie interesy trzech stron - islamu, Rosji i Stanów Zjednoczonych. Jest to więc kolejne potencjalne źródło napięcia między islamem a Ameryką. 

  Pewnie dlatego tak duże emocje wzbudziła w Stanach Zjednoczonych wojna w Czeczenii.

  Oczywiście. Polacy patrzą z politowaniem na Amerykanów i dziwią się, dlaczego popierają oni Rosję. Czyżby Amerykanie byli tacy naiwni? Polacy nie rozumieją najczęściej jednej rzeczy - Stanom Zjednoczonym zależy w tej chwili na utrzymaniu silnej Rosji, bo prawosławna Rosja staje się przedmurzem, które może powstrzymać awans islamu na północ Azji (ta ekspansja przebiegała historycznie wzdłuż Wołgi). Postęp islamu mógłby rozpołowić Rosję na dwie części - europejską i syberyjską. 
  Amerykański socjolog Immanuel Wallerstein uważa, że reakcja świata islamu na konfrontację z Zachodem może przybierać trzy postaci: model Chomejniego - izolację od polityki światowej, model Husajna - zbrojnej konfrontacji, i trzeci model - indywidualny, czyli formę migracji do świata Zachodu. Utrzymuje on, że za 20, 30 lat konfrontacja będzie się rozwijać, ale modele pozostaną trwałe. Myśl amerykańska kładzie zatem nacisk na konfrontacyjność. Wśród politologów i socjologów islamskich dominują głosy bardziej pojednawcze - oni nie mówią na ogół o konfrontacji cywilizacji, lecz o wymianie. Skłaniają się raczej ku tradycji Bronisława Malinowskiego, który uczył, że kontakt jest przede wszystkim wymianą. W obu cywilizacjach bowiem istnieje tyle wartości sprawdzonych przez historię, że w dobie rewolucji komunikacyjnej te dwa światy mogą się wzajemnie ubogacać. 

  Czego może nauczyć się człowiek cywilizacji łacińskiej w zetknięciu ze światem islamu?

  Bardzo ważna jest postawa, którą przyjmiemy. Trzeba bowiem pamiętać, że nasz stosunek do islamu kształtuje siła potęgi wielkich sieci telewizyjnych. Na ogół więc nie mamy własnego poglądu, własnej wiedzy - korzystamy z pośrednictwa tych kanałów informacji. Ponieważ sieci owe mają za zadanie kształtować nieufność w stosunku do świata muzułmańskiego, nasz punkt widzenia naznaczony jest stronniczością. Dyskutujemy więc zazwyczaj, dysponując jedynie zmanipulowaną porcją informacji, którą daje się nam do wierzenia. 
  Czy tego chcemy, czy nie, musimy pogodzić się z faktem, że żyjemy w świecie wielokulturowym, który będzie się stawał jeszcze bardziej różnorodny. Dzisiaj nie da się już pozostawać w kulturowej izolacji. Naszym zadaniem jest więc znalezienie sobie w tym świecie miejsca, a pierwszą zasadą owego poszukiwania jest zasada tolerancji, uznania, że, jak mówił Bronisław Malinowski, nie ma kultur wyższych i niższych. Zasadzie tolerancji musi towarzyszyć poznawcza ciekawość - musimy zdobyć elementarną wiedzę o kulturze islamu - i życzliwość. Taka postawa nie jest jedynie odruchem dobrego serca, ale od niej zależy sam byt naszej cywilizacji, w tym i naszego kraju. Bo przecież już niedługo i do Polski, która staje się coraz atrakcyjniejsza dla uchodźców, zacznie napływać migracja z krajów muzułmańskich. To są procesy nieodwracalne, gdyż gwałtownie powiększająca się grupa najbiedniejszych musi szukać dla siebie miejsca. Dlatego tak ważne jest, byśmy chcieli poznawać kulturę muzułmanów. 

  Takiej postawy życzliwej ciekawości możemy się uczyć z Sonetów krymskich.

  Tak. Sonety pozostają pięknym świadectwem urzeczenia kulturą islamu.

  Co osobiście zawdzięcza Pan kontaktom z kulturą islamu? Jakie jej cechy są Panu najbliższe?

  Bardzo wiele. Przede wszystkim za sprawą muzułmanów żyję! W różnych sytuacjach wojennych dzięki temu, że szli do walki, udało mi się przeżyć. Generalnie moje doświadczenia kontaktu z muzułmanami było bardzo dobre. Szczególnie w małych społecznościach wiejskich spotykałem ogromnie przyjaznych, spokojnych ludzi. Byli bardzo pobożni, serio traktowali zasady swej wiary, które nakazują szacunek dla drugiego człowieka. Koran bowiem uczy, by nie gardzić nawet innowiercą - w przeszłości, gdy islam był w natarciu, mieszkańcy podbitych krajów nie byli zmuszani do konwersji, wyznawcy innych religii zobowiązani byli jedynie do płacenia podatku. Ludzie, którzy mnie przyjmowali, byli bardzo gościnni i czerpali z tego satysfakcję. Otaczali mnie swoim duchem wspólnoty. 

  Wynika to chyba ze skażenia, o którym Pan wspominał, ale trudno się oprzeć natrętnej myśli, że muzułmanie są jednak podatni na ekstremizmy. Te skandujące tłumy w Iraku czy Iranie nie są jedynie marginesem. I właśnie tego najbardziej boi się Europejczyk. Skłonny jest uwierzyć w ową tolerancję czy pokojowość muzułmanów, lęka się jednak, że wówczas, gdy imamowie nakażą swemu ludowi zabijać, wierni bezkrytycznie się im poddadzą.

  Jeśli wspomniał Pan o imamach, to trzeba dopowiedzieć, że funkcja ta istnieje jedynie w szyizmie, a szyici stanowią 10 % całej ludności muzułmańskiej. Tylko w szyizmie istnieje religijna struktura czy hierarchia. Tego rodzaju mobilizacja jest rzadka w sunnizmie. Co charakterystyczne jednak, jest to mobilizacja typu defensywnego. Szyici protestują wtedy, gdy czują się poniżeni. Kiedy coś im zagraża, reagują masowo i w tym zbiorowym ruchu są doskonale zorganizowani, bo nauczyli się tego praktykując wspólną modlitwę. Taki tłum rzeczywiście robi potężne wrażenie: ma jeden cel, jedną emocję, ale nie jest to grupa atakująca. W czasie rewolucji irańskiej podziwiałem ich dyscyplinę - podczas milionowych manifestacji w Teheranie nie zniszczono na chodnikach ani jednej trawki, a gdy tłum mijał szpitale, zapadało całkowite milczenie. Tą masą ludzką nikt nie kierował! Przypomnę też inny fakt: chociaż rewolucja Chomejniego była zdecydowanie antyamerykańska, nikomu spośród 55 000 Amerykanów mieszkających wówczas w Iranie włos nie spadł z głowy.
  Można wspomnieć także o przypadkach przerażających, ale takie incydenty zdarzają się w każdej kulturze i nie da się ich wyeliminować. Przecież na ulicach Nowego Jorku rocznie ginie od kuli 2000 ludzi i nie ma na to rady!
  Istnieją wreszcie zjawiska ogromnie zafałszowane. Na przykład w Algierii mamy dziś do czynienia z oczywistą wojną domową, do której nie przyznaje się rząd stworzony dzięki przewrotowi wojskowemu. Oficjalnie więc mówi się, że jacyś bandyci zabijają niewinną ludność, ale tak naprawdę nie sposób rozstrzygnąć, kto strzelał czy podrzynał gardła. Niektórzy Algierczycy utrzymują, że robi to reżim militarny po to, by w oczach opinii światowej jeszcze bardziej zohydzić swych przeciwników. To są takie strefy, o których jako doświadczony reporter mogę powiedzieć, że jeśli samemu się czegoś nie stwierdziło, nie zbadało, niczemu nie można dawać wiary. Trzeba więc dużej wnikliwości, by dojść prawdy. Warto o tym pamiętać, słuchając komentarzy na temat polityki światowej.
  Oczywiście propaganda istnieje także w krajach muzułmańskich. Potęgą jest radio, które jest tanie, lekkie i może być używane tam, gdzie nie ma elektryczności. Muzułmanin jest bardzo dumny, gdy słyszy w swoim odbiorniku, że świat islamu jest potężny, że świat islamu jest światem Boga. Podczas wojny w Zatoce odczytywano w radio specjalne ogłoszenia o śmierci muzułmańskich żołnierzy. Mówiono: "Gratulujemy rodzicom - tu następowało nazwisko - których syn zginął dziś w walce tam i tam!" Dostąpili wielkiego zaszczytu, bo mają syna, który zginął jako mudżahedin. Ci rodzice, jeśli było ich na to stać, rozdawali potem swoim bliskim specjalnie w tym celu wywołane zdjęcia syna-bohatera.
  Powtarzam jednak - w swojej istocie islam jest religią pokojową. 

Bardzo dziękujemy za rozmowę.

RYSZARD KAPUŚCIŃSKI, ur. 1932, zm. 23 stycznia 2007 w Warszawie, pisarz, reporter, publicysta. Autor m.in.: Cesarz (1978), Szachinszach (1982), Imperium (1993), Lapidaria (wyd. łączne - 1997).