niedziela, 17 maja 2009

Iranki

Jeśli masz wewnętrzny spokój, jesteś szczęśliwa 

Co chcecie o mnie wiedzieć? Nazywam się Aqdas Deldar i mam 88 lat - mówi łagodnie. Wysiadamy z autobusu na rozpalonej upałem szosie. Kilka schodków w dół zaczyna się labirynt wąskich uliczek wioski Bilaqan. Drobna staruszka o pięknych kręconych siwych włosach siedzi na werandzie swojego domu w otoczeniu córek.

- Urodziłam się tutaj - zaczyna swoją opowieść. - Mama była dobra i tata też był dobry. Tata miał kilka sklepów z baraniną i cztery żony. Nie mieszkał z nami. Przychodził na dwie noce w tygodniu. Bawiłam się z innymi jego dziećmi. Od dziecka nosiłam czador. Dziewczynki nie mogą się tego doczekać, są ciekawe, jak to jest być kobietą.

Kiedy miałam dziewięć lat, przyszedł Reza Szach i kazał zrzucać czadory. Na ulicach strażnicy zdzierali je z kobiet siłą. Kobiety dopiero wieczorami wychodziły na zakupy, tak bardzo się wstydziły!

Kiedy miałam 15 lat, wyszłam za mąż. Zwykle mężczyzna pierwszy raz widzi żonę bez czadoru w momencie zaślubin. My całe życie mieszkaliśmy naprzeciwko siebie, więc widywaliśmy się z daleka. Pewnego dnia jego matka przyszła do moich rodziców na chostegori - oświadczyny. Zaczęły się przygotowania do arusi - wesela. Henną pomalowali mi dłonie, surmą - oczy. Ubrali jak piękną lalkę. Wesele trwało cztery dni, a potem poszłam do domu mego męża. Pan młody rzucał przed moje stopy suszone owoce, żeby umaić mi drogę. Nie rozumiałam wtedy tego wszystkiego. Rozum nie pracował jeszcze tak jak dziś. Byłam szczęśliwa, że mnie ładnie ubrali, umalowali i pozwolili potańczyć. I tylko tyle.

Kiedy miałam 16 lat, urodziłam pierwsze dziecko. Po roku drugie, potem trzecie, czwarte. Bóg dał nam siedmioro dzieci. Dziękuję Bogu za wszystko. Czułam się szczęśliwa. Mąż pracował jako urzędnik. Miał dobry charakter. To ja podejmowałam większość decyzji. A on mówił: 'Niech będzie, jak chcesz'. Jestem jego jedyną żoną. Dziękuję Bogu, że dał mi w życiu samo dobro.

Modlę się codziennie, poszczę w czasie ramadanu, chodzę do meczetu, jedną piątą swoich pieniędzy oddaję biednym. Przekazałam to moim dzieciom, ale odkąd dorosły, robią, co chcą. To już sprawa pomiędzy nimi a Bogiem. Dzisiaj wszystko wygląda inaczej. Ja nie umiem czytać ani pisać. Chodziłam tylko do maktaby, gdzie nauczyciel czytał nam Koran. Moje córki studiowały na uniwersytecie i powyjeżdżały za granicę. Ale tak się chyba dzieje na całym świecie. Moja córka wyszła za mąż za Polaka. Dużo się nasłuchałam o cudzoziemcach, ale on na szczęście taki nie jest.

Dla wielu życie po rewolucji bardzo się zmieniło; dla mnie nie zmieniło się nic. Żyję tak, jak żyłam. Jeśli człowiek ma swoją drogę, to rewolucja nie ma znaczenia. Brakuje mi tylko spokoju, jaki panował dawniej. Teraz pośpiech, rywalizacja: 'Popatrz, on ma lepszy dom, lepszy samochód!'. Lepiej cieszyć się z tego, co dał ci Bóg. Jeśli masz wewnętrzny spokój, jesteś szczęśliwa.

Moje życie było piękne. Tak, kocham życie, tak mi się to życie podoba! Wiadomo, są lepsze i gorsze czasy, ale to człowiek sam w sobie musi mieć coś, co pozwoli mu być szczęśliwym. Bóg daje życie. Jak to wykorzystasz, twoja sprawa. Po to masz oczy, żeby widzieć to, co ci się podoba, uszy, żeby słuchać tego, co chcesz, usta, żeby mówić to, co piękne - uśmiecha się pogodnie.

Kiedy wspominamy o zrobieniu zdjęć, nastrój się zmienia:

- Słyszałam, że można już komputerowo zdjąć czador, czy to prawda? - pyta, drżąc ze zdenerwowania. Przez całe życie unikała zdjęć. Nawet w rodzinnym albumie trudno odnaleźć jej fotografię. - Jeśli ktoś niepowołany zobaczy moje zdjęcie bez czadoru, Bóg wam tego nie wybaczy...

Laleh Seddiq czyli 'Mały Schumacher'. 

Na uliczce przed murem okalającym posiadłość stoi czerwony peugeot 206. Przez szyby widać konstrukcje wzmacniające dach. Jego właścicielka Laleh Seddiq wita nas ubrana w sportowy kombinezon i różową chusteczkę na włosach. Rok temu zdobyła tytuł najlepszego kierowcy rajdowego w Iranie. Jest jedyną kobietą na środkowym Wschodzie uprawiającą ten sport. Ściga się z mężczyznami. Nazywają ją 'Mały Schumacher'.

- Tata po raz pierwszy posadził mnie za kierownicą, kiedy miałam 13 lat. Samochód był duży, ja mała, prawie nie widziałam drogi przed sobą - śmieje się. - Wcześnie zrobiłam prawo jazdy. Teraz co czwarty kierowca to dziewczyna, ale wtedy rzadko widziało się kobiety za kółkiem. Bardzo lubiłam prowadzić, docisnąć gaz do dechy, z każdego samochodu wycisnąć tyle, ile się da. Ludzie mnie pytali: 'Czemu jeździsz w taki sposób po mieście!? Jak chcesz tak szaleć, jedź na zawody!'. Tak zrobiłam.

Od ośmiu lat startuje w zawodach Formuły 3.

- Najpiękniejszym momentem w tym sporcie jest chwila, gdy ktoś próbuje mnie wyprzedzić; wtedy ja zajeżdżam mu drogę, a on wypada z trasy! - uśmiecha się promiennie. - Najszybciej jechałam 260 km na godzinę, ale marzę o włoskim bugatti - ten wyciąga 470! Chciałabym dotrzeć do Formuły 2 i pojechać na wyścigi do Europy. Właśnie szukam sponsora. To drogi sport. Na peugeota wydaję rocznie 200 tys. dolarów, na Proton Team - 70 tys. Na Formułę 2 potrzebuję 700 tys. dolarów. Państwo nie daje na to pieniędzy. Jeśli ktoś jest dobry, ma sponsora. Jeśli nie, wykłada własne pieniądze.

Niestety, nie mogę trenować na torze wtedy, gdy ćwiczą mężczyźni. To by było niemoralne. Jeżdżę więc tylko raz w tygodniu, kiedy tor jest wolny. Mam też problem, bo moim pilotem nie może być mężczyzna. A dziewczyny boją się jeździć. Na zakrętach piszczą. Ostatnio jedna krzyczała: 'Na Boga, jedź wolniej, ja mam dziecko, nie chcę, żeby zostało bez matki!!!'. Nie wiedziałam, co robić - ścigać się czy martwić o tę kobietę. Miałam kiedyś dobrą pilotkę, ale wyszła za mąż i mąż jej zabronił - wzrusza ramionami.

W tym sporcie kobiety szybko odpadają. To kwestia strachu. Ja go nie czuję. Nigdy. Miałam już urazy głowy, połamane ręce, nogi i żebra, ale nie zraża mnie to. Będę jeździć jeszcze cztery lata. Potem chcę założyć rodzinę i mieć dzieci. Mój chłopak też jest kierowcą rajdowym.

Laleh jest na studiach doktoranckich na kierunku industrial production, chce się zająć promowaniem irańskich kierowców. Jej ojciec jest potentatem w branży wydobywczej i petrochemicznej.

- Tata zawsze mówi: 'Rób, co chcesz, tylko się nie zabij'. Mama bardzo się o mnie boi, zawsze modli się, żeby nic mi się nie stało. Rodzice nigdy mi niczego nie zakazywali. Nie mogłabym wyjechać z Iranu na stałe. Za bardzo kocham moją rodzinę. Nie mogę bez nich żyć.

Niedawno irańskie ministerstwo sportu wydało oficjalne orzeczenie: 'Niedopuszczalne jest, aby kobiety brały udział w wyścigach, w których większość uczestników i kibiców stanowią mężczyźni'. Laleh przedstawiła pismo od imama: 'Dopóki zawodniczka nosi pod kaskiem chustkę przykrywającą włosy, dopóty nie ma przeciwwskazań do ścigania się z mężczyznami'. Ministerstwo nie wie, co z tym fantem zrobić. Korzystając z zamieszania, Laleh wciąż bierze udział w zawodach.

Marziye Borumand : Ojciec wstydził się, że jego córki grają na scenie 

Wiem, o co spytacie! Zagraniczni dziennikarze zawsze pytają, czy kobiety w Iranie są uciskane. Zawodowo kobiety są w Iranie traktowane na równi z mężczyznami! Albo ktoś się nadaje, albo nie. To nie zależy od płci, tylko od charakteru. Żeby być reżyserem, trzeba mieć silną osobowość, ja mam - Marziye Borumand potrząsa energicznie głową owiniętą białą chustką.

Jest niezadowolona, każe aktorom powtarzać scenę. Kręci serial dla irańskiej telewizji. Po planie kręcą się aktorki w hedżabach. Tak jak wszystkie Iranki są ubrane niemal jednakowo - w manta do kolan i długie spodnie. Na filmie nawet podczas snu mają szczelnie zasłonięte włosy. Mogą mówić, krzyczeć, szlochać, załamywać ręce, ale nie mogą dotknąć mężczyzny. Ewentualnie - lekko pociągnąć go za rękaw. O całowaniu można zapomnieć; nawet matka nie może pocałować w policzek syna.

- Urodziłam się w 1953 roku ery chrześcijańskiej - opowiada reżyserka. - Mohammad Reza Szach wprowadzał zachodnie obyczaje. Kobiety mogły nosić minispódniczki i pić wino. Mama często zabierała mnie i moje siostry do teatru. Nie była wykształcona, ale inteligentna i otwarta. Zachęcała nas do zabawy w teatr. Raz zajęłyśmy nawet pierwsze miejsce w kraju wśród teatrów szkolnych. Ojciec był człowiekiem religijnym. Wstydził się, że jego córki grają na scenie, i ukrywał to przed sąsiadami i rodziną. Zaakceptował to dopiero wtedy, gdy zaczęłyśmy odnosić sukcesy.

Skończyłam aktorstwo na Uniwersytecie Teherańskim. Uczyli nas profesorowie wykształceni w Europie i Ameryce. Na roku było tyle samo dziewczyn co chłopców. Studiowaliśmy Szekspira, mieliśmy zajęcia z historii teatru, psychologii, baletu, scenografii. Do rewolucji pracowałam jako aktorka teatralna, grywałam i Czechowa, i autorów perskich.

Przed rewolucją kino było rozrywką dla mas. Leciały głównie amerykańskie filmy. Pełno w nich było seksu, alkoholu i półnagich kobiet. Po rewolucji 1979 roku wszystko zostało objęte ścisłą kontrolą. Aktorki zasłoniły włosy chustami. Wtedy większość aktorów teatralnych przeszło do filmu, ale mnie ciągnęło do reżyserii. Zaczęłam pracę dla telewizji.

Mój pierwszy kukiełkowy serial telewizyjny dla dzieci odniósł ogromny sukces. Kiedy zrobiłam wersję kinową, stałam się sławna. Ludzie gratulowali mi na ulicy, a ojciec w końcu zaczął patrzeć na mnie z podziwem - wybucha gromkim śmiechem.

Jedną z głównych ról w serialu, który kręci dziś Marziye, gra jej siostra Raziye Borumand. Kiedy spotykamy się wieczorem w jej mieszkaniu, trudno ją poznać - w obcisłym czarnym ubraniu, z długimi, rozpuszczonymi włosami i papierosem w ustach wygląda o 15 lat młodziej. Jej synowie szykują nam właśnie kolację. Leci jazz. Na ścianach fotografie sprzed rewolucji: Raziye na ulicy w bluzeczce z dużym dekoltem, Raziye z mężem podczas przedstawienia dla dzieci grają dwa króliczki, Raziye z siostrą.

- Do pracy w telewizji wciągnęła mnie siostra i mój przyszły mąż już na drugim roku studiów. Stworzyliśmy grupę artystyczną. Robiliśmy produkcje i dla dzieci, i dla dorosłych. Byliśmy z naszymi spektaklami m.in. w Polsce, w Bielsku-Białej. Razem pracowaliśmy, mieszkaliśmy, podróżowaliśmy. Nie przerwałam pracy nawet wtedy, gdy urodziłam moich chłopców; zajmowała się nimi niania albo zabierałam ich ze sobą do studia.

Rodzina Borumand jest bardzo znana w Iranie. Najstarsza siostra przed rewolucją była jedną z najsławniejszych spikerek telewizyjnych, jej mąż i córka są reżyserami. Marziye nie wyszła za mąż, nie ma dzieci. Mąż Raziye jest reżyserem, aktorem, nauczycielem aktorstwa i producentem. Raziye pisze opowiadania dla dzieci, które są czytane w telewizji, i scenariusze, które reżyserują siostra lub mąż. Ich starszy syn Kave jest filmowcem, młodszy Sohrab - producentem.

- Popularność jest miła. Taksówkarze nie biorą ode mnie pieniędzy, policjanci nie wlepiają mandatów. Ludzie zaczepiają mnie na ulicy. 'Jak się dziś czuje mąż? Jak siostra?' - pytają. W sklepach wpuszczają mnie bez kolejki i częstują owocami. Jednak państwo nie przywiązuje do filmu wielkiej wagi i finansowo nie ma to przyszłości - kręci głową. - Nie chciałabym, żeby kolejni członkowie rodziny pracowali w filmie. Już dosyć.

Muzułmańska pani architekt 

Pojechałam kiedyś do przyjaciółki do Niemiec. Witając mnie na lotnisku, krzyknęła: 'Och, co czujesz po zdjęciu chustki!?' - opowiada Mahdocht Mochtari. 'Wiesz co - odpowiedziałam - nic, zupełnie nic'. Wy w Europie myślicie, że problemem kobiet irańskich jest chustka. Otóż nie, to nie jest ważny problem. Ja w tej chustce i w tym fartuchu pracuję, chodzę po budowie, wspinam się na rusztowania. Zawsze pracowałam w męskim środowisku i nigdy nie czułam się dyskryminowana. Wolność nie polega na chodzeniu w krótkiej spódnicy. Myślę, że to, co mnie dręczy, i to, co mnie ogranicza, jest tym samym, co dręczy i ogranicza mojego męża.

Machdocht jest architektem. Pracuje w dużej prywatnej firmie, która zajmuje się budownictwem mieszkaniowym.

- Problem leży w stereotypach, które narzucają sztywne role społeczne zarówno kobietom, jak i mężczyznom - tłumaczy. - Jest takie powiedzenie: 'Dziewczyna, która nie wyjdzie za mąż, kala ziemię, po której chodzi'. Ale i takie: 'Mężczyzna ma zawsze ostatnie słowo. Brzmi ono: » Tak jest, żono! «'. U nas kobieta jest wybierana - może się tylko zgodzić lub nie na propozycję mężczyzny, ale mężczyzna musi wybrać zgodnie z wolą swej matki. Póki kobieta jest młoda, możliwości ma wiele. Jeśli jest starsza, rozwiedziona lub z dzieckiem, jej sytuacja jest dramatyczna. Rozwody zdarzają się, ale tylko w miastach. Na wsi mąż przyprowadza po prostu drugą żonę do domu. Po rozwodzie trudno wyjść ponownie za mąż. Istnieje silny stereotyp: to jej wina, na pewno coś przeskrobała.

Mama była już wdową, kiedy poznała mojego ojca. Zarabiała jako tłumaczka z rosyjskiego. Nie lubiła mówić o tamtych czasach. Ja urodziłam się w porcie Khoraamshahr na południu Iranu. Rodzice żyli rytmem wyznaczonym przez religię, ale nie dlatego, że wymagała tego władza - dzisiaj przyznanie się do tego, że nie ma się przekonań religijnych, może mieć bardzo groźne konsekwencje. W niektórych rodzinach nie pozwalano dziewczętom kontynuować nauki; ja mogłam iść na studia pod warunkiem, że nie zamieszkam w akademiku. Ojciec specjalnie przeszedł na wcześniejszą emeryturę i kupił mieszkanie w Teheranie po to, żebym podczas studiów mogła mieszkać z nimi. Zaczęłam studia w roku rewolucji. Uniwersytet został zamknięty, a ja poszłam do pracy. W firmie poznałam męża.

Zadawałam sobie wtedy wiele pytań związanych z cielesnością, kobiecością, płcią przeciwną. Ale w rodzinach tradycyjnych jest granica, której nie przekracza się nawet w rozmowie z matką. O wielu sprawach albo w ogóle się nie mówi, albo posługuje się aluzjami. Zwykle są przekazywane poprzez rytm codziennego życia - ponieważ nigdy nie widziałam, żeby moja matka nosiła krótką spódniczkę, we mnie też nigdy nie powstała taka myśl.

W tradycyjnych rodzinach irańskich to matka aranżuje małżeństwo syna. My postanowiliśmy się pobrać i dopiero wtedy powiedzieliśmy o wszystkim rodzinie. Mój ojciec był przeciwny, ale kiedy zobaczył, że nie da się zmienić mojej decyzji, poparł mnie. Reakcja rodziny męża była bardziej negatywna. Byli bardzo religijni i dobrze sytuowani, a mąż jest najstarszym synem. Być może sądzili, że chodzi mi o ich pieniądze. Ani razu przez cztery lata po naszym ślubie nie odwiedzili naszego domu. Ja jednak walczyłam o ich przychylność, bo wiedziałam, że mąż potrzebuje normalnych stosunków z rodzicami. Szanowałam ich religijność, nigdy nie pokazałam się bez chustki i w końcu przekonałam ich do siebie.

Dziś Machdocht ma 46 lat, mieszka z mężem i dwójką dzieci w Teheranie. Dziesięć lat temu skończyła przerwane studia. Często podróżuje. Jej córka właśnie wyjeżdża na podyplomowe studia prawnicze do Londynu. Mąż Machdocht mruga do nas: 'Czemu nie zrobicie materiału o uciskanych mężczyznach w Iranie? Spójrzcie, o wszystkim w tym domu decyduje żona. Moje jest tylko to' - pokazuje na małą półeczkę, na której ustawione w równych rządkach stoją sówki - pamiątki z podróży.

Takin Hamzeloo, irańska pisarka 

Pierwszą moją książkę dałam najpierw do przeczytania mamie. 'Wspaniała' - powiedziała. Spodobała się w pierwszym wydawnictwie, do którego poszłam. Mama zawsze była moim przewodnikiem. Nawet teraz, kiedy napiszę kolejną powieść, chcę najpierw usłyszeć, co ona o niej myśli - mówi Takin Hamzeloo, pisarka.

- Mama studiowała literaturę perską, zajmowała się tłumaczeniami z angielskiego. Tata pracował w banku - opowiada. - Mam trzy siostry: lekarkę, księgową i graficzkę. Tata nie był zbyt surowy, choć nie pozwalał nam ubierać się zbyt nowocześnie i chodzić z byle kim. Ale mogłyśmy się uczyć. Chodziłam na prywatne lekcje malowania miniatur perskich i grałam na dafie.

Pisać chciałam od zawsze, ale tata powiedział, że powinnam skończyć jakieś studia, po których można zarabiać na życie. Poszłam na informatykę. Korepetycji z matematyki udzielał mi mój przyszły mąż. Kiedy studiowałam, mieliśmy już synka. Jednak informatyka mnie nie interesowała i rzuciłam studia. Na co dzień zajmuję się domem i dziećmi. W wolnym czasie siadam do pisania.

Jesteśmy w kawiarni przy centrum sztuki współczesnej. Co jakiś czas rozmowę przerywa nam telefon od męża. Chyba nie mamy zbyt wiele czasu.

- Niepokoi się o mnie - tłumaczy Takin. - Jest bardzo troskliwy. Kiedy mam jakieś spotkanie wieczorem, czeka na mnie na ulicy nawet w nocy.

Takin wydała dotąd pięć książek. Pierwsza jest o kobiecie, której mąż jest chorobliwie podejrzliwy. Sprawa kończy się rozwodem. Druga opowiada historię kobiety, która dowiaduje się, że mąż, ojciec jej dzieci, zginął na wojnie. Według zwyczaju wychodzi za mąż za brata swego męża i rodzi mu dziecko. Wtedy okazuje się, że pierwszy mąż żyje i wraca do domu. Kobieta zostawia obydwu mężów i dzieci i zaczyna samotne życie. Trzecia to historia o dziewczynie wykorzystywanej seksualnie przez ojca, której matka ukrywa to, żeby nie ucierpiał honor rodziny.

Dwie dotyczą wojny irańsko-irackiej, ale pisane są z perspektywy kobiety.

- Wszystko, co piszę, oparte jest na faktach. Teraz pracuję nad powieścią o kilku żonach tego samego mężczyzny. Chcę pokazać, jak męczą się kobiety w takim związku. To zdarza się już rzadko, raczej w małych miastach. Przed małżeństwem kobieta może zastrzec w umowie, że nie będzie innej żony. Rzadko którego mężczyznę stać na utrzymanie kilku żon. Poza tym dziś małżonkowie bardziej się kochają, bo przed ślubem mogą się poznać.

'Zanan' czyli 'kobieta' 

Jej pierwszą powieść wznawiano dziewięć razy. Czytelniczki przyjeżdżają na spotkania autorskie z całego Iranu.

- Poruszam tematy, o których nikt u nas nie mówi. Piszę o życiu kobiet. Jeśli choć kilka z nich dowie się z moich książek o sprawach, o których nigdy nie słyszały w telewizji, warto pisać.

Wydaje mi się, że to, co tworzą dziś kobiety, jest lepsze, głębsze od tego, co piszą mężczyźni. Mężczyźni opisują tylko rzeczy 'wielkie i ważne'; kobiety piszą o drobnych, codziennych sprawach. Opisują problemy społeczne, ale przez pryzmat osobistych przeżyć - mówi Mojdeh Daghighi, redaktorka działu literackiego pisma 'Zanan' (czyli 'kobieta').

- Tradycja literatury perskiej liczy dwa tysiące lat, ale to, co dzieje się teraz, to coś nowego. Coraz więcej jest piszących kobiet. Debiutują i 60-latki, i dziewczyny zaraz po studiach i wszystkie potrzebują miejsca, żeby publikować, trybuny, żeby móc się wyrazić.

Właśnie wyszedł 133. numer 'Zanan'. Nakład: 20 tys. egzemplarzy. Działy: wiadomości, sztuka i kino, literatura, medycyna i ubezpieczenia, listy od czytelniczek. Nie ma mody ani porad kulinarnych. Pismo utrzymuje się ze sprzedaży i z reklam.

- Trafiliśmy na podatny grunt - tłumaczy Mojdeh. - Kobiety w Iranie przechodzą wielką transformację. Walczą z tradycyjnymi ograniczeniami. Coraz częściej wychodzą z domów, coraz więcej jest ich na uniwersytecie, coraz więcej pracuje. Nie są już tylko matkami, żonami. Mają ambicje. Dziś na uniwersytecie więcej jest kobiet niż mężczyzn. W zeszłym roku 64 proc. osób, które się dostały na studia, to były kobiety. My to opisujemy. Na łamach naszego pisma odbywają się dyskusje. Ostatnio pisaliśmy o tym, czy kobiety powinny mieć prawo wstępu na stadiony piłkarskie. Istnieje oczywiście czerwona linia - do polityki się nie mieszamy, nie możemy też otwarcie pisać o sprawach damsko-męskich. Jeśli poruszylibyśmy temat tabu, autor stanąłby przed sądem.

Mojdeh jest też tłumaczką literatury. Jej mąż jest inżynierem, mają dwójkę dzieci. Wychowała się tu, w Teheranie.

- Nawet jak na tamte czasy, kiedy nikt jeszcze nie chodził w chustach, moja rodzina była bardzo nowoczesna - opowiada. - Studiowałam nauki polityczne. Zdałam na uniwersytet cztery lata przed rewolucją; w polityce tyle się wtedy działo, że uznałam, że właśnie tym powinnam się zająć. To były fascynujące czasy. Na uniwersytecie wciąż rozbrzmiewały dyskusje polityczne. Jednak nie zaangażowałam się w działalność żadnej z politycznych organizacji. Byłam obserwatorem. Kiedy wszystko ucichło, zrozumiałam, że tak naprawdę polityka mnie nie interesuje. Nie dlatego, że nie mieszkam w państwie demokratycznym. Należąc do partii, musi się podzielać idee grupy; nie ma miejsca na indywidualne myślenie. O wiele bardziej interesowało mnie życie intelektualne i indywidualne. Zajęłam się literaturą.

Dużo pracuję. Czasem brak mi energii, ale nie myślę o emeryturze. Życie w Iranie jest trudne, ale ja kocham swój kraj. Kocham też moją pracę. Czuję, że dzięki niej powoli i stopniowo zmieniam ten kraj na lepsze. Staram się nie myśleć o tym, czy czasy bez czadorów wrócą, czy nie. Czadory to są rzeczy powierzchowne i nieistotne. Ważne jest to, co się dzieje w głębi - że kobiety wyszły z domów, że pracują, że studiują na uniwersytetach. Dla mnie to jest prawdziwa rewolucja. Iran naprawdę się zmienia.

Bardzo dziękujemy za pomoc w zrealizowaniu tego materiału Ewelinie Daniel, Karolinie Ziębie, Markowi Smurzyńskiemu i Tumadżowi Tahbazowi

Źródło: Wysokie Obcasy


Brak komentarzy: