czwartek, 1 stycznia 2009

Watykan i my

c.d. artykulu "Moj dziwny kraj i jego dziwna religia"

Watykan i my

Katolicyzm nie jest lubiany. Prawdę mówiąc, poza buddystami, którzy na ogół o wszystkich mówią dobrze, nie spotkałem nikogo, kto darzyłby katolików sympatią. Generalnie ma się im za złe, że uważają się za lepszych od innych, za depozytariuszy jedynego prawdziwego objawienia. Za to samo nielubiany jest zresztą również islam i judaizm. Najbardziej niechętni katolikom są jednak chrześcijanie innych niż katolicyzm odłamów, a to głównie z powodu przekonania katolików, że są chrześcijanami par excellence, a inni wyznawcy Jezusa powinni zjednoczyć się z Kościołem powszechnym pod berłem papieża. Właśnie papiestwo jest instytucją, której niekatoliccy chrześcijanie nie lubią najbardziej i to papieże mają zwykle w świecie szczególnie złą prasę.

Tak, Watykan jest doprawdy wielkim problemem. Jeden z twórców idei tolerancji, John Locke, uważał, że Anglia powinna tolerować wszystko poza ateizmem i katolicyzmem (możemy mu wybaczyć to głupstwo, bo w końcu żył w epoce przedliberalnej). Katolicy bowiem, jak podkreślali zawsze protestanci, a zwłaszcza kler katolicki ma podwójną (a więc fałszywą) lojalność ¬– krajową i watykańską. Cóż, faktycznie trudno sobie wyobrazić, żeby duchowny katolicki nie robił tego, co nakazuje mu władza watykańska, a łatwiej sobie wyobrazić, żeby nie robił tego, co nakazuje władza świecka. W razie konfliktu powinien przedkładać posłuszeństwo Kościołowi i papieżowi nad posłuszeństwo władzy świeckiej, nawet w wolnym i demokratycznym kraju. Czy w świetle tej konstatacji Polska jest suwerennym krajem, a księża są faktycznie jej lojalnymi obywatelami? Jakoś trudno mi sobie wyobrazić w polskich realiach, by jakiekolwiek życzenie Kościoła, zwłaszcza w zakresie jego własnych interesów materialnych, nie zostało przez władze publiczne gorliwie wykonane. To samo dotyczy życzeń płynących z Rzymu. Nie wiem, czy są one formułowane wprost, niemniej jednak przyznacie, że sytuacja, w której powiada się Kościołowi – narodowemu lub Watykanowi - "nie", "nie wtrącajcie się w to – to nasza sprawa" jest raczej fantastyczna.

Z prawnego punktu widzenia Kościół jest państwem (państwem watykańskim – monarchią absolutną) i jego prerogatywy i autonomia na terenie naszego kraju noszą cechy eksterytorialności, gdyż gwarantowane są konstrukcją prawną umowy międzynarodowej, którą jest konkordat. Stanowi on prawo najwyższe po konstytucji, a nawet równe z nią, a Kościół występuje w nim jako suwerenna i równa strona, zgodnie z zasadami prawa traktatowego. Pozycja Kościoła katolickiego nie jest więc pozycją wolnej instytucji w wolnym kraju – wolnej do działania, lecz poddanej prawu krajowemu i kontroli państwowej, jak to jest na przykład w przypadku stowarzyszeń lub związków wyznaniowych, lecz jest pozycją obcego państwa działającego mocą szczególnej prerogatywy na terenie państwa polskiego. Artykuł pierwszy konkordatu, w ślad za konstytucją, stanowi, że "Rzeczpospolita Polska i Kościół Katolicki są – każde w swej dziedzinie – niezależne i autonomiczne". Korzystając z państwowego statusu Watykanu, polski Kościół jako swego rodzaju "duchowe terytorium zależne" Watykanu uzyskuje quasi-państwową niezależność, coś w rodzaju eksterytorialności, jakiej nie posiada żadna inna instytucja czy organizacja w Polsce.

Byłby to być może budujący przykład wolności (oficjalna racja zawarcia konkordatu jest zresztą liberalna – komentarz katolicki powołuje się tu na zasadę wolności religijnej; zob. J. Krukowski, Konkordat polski. Znaczenie i realizacja, Lublin 1999, s. 257). Szkoda tylko, że ta niebywała, anarchiczna wprost wolność nie przysługuje innym instytucjom i stowarzyszeniom. Suwerenność Polski jest ograniczona przez konkordat tak dalece, że pośrednio przyznaje zdolność stanowienia skutecznego prawa (kanonicznego) Kościołowi i nakazującego RP respektowanie tego prawa. Potwierdza to zresztą polski Trybunał Konstytucyjny, powołujący się na prawo kanoniczne w wyrokach oddalających skargi na ponadkonstytucyjne prerogatywy Kościoła. Jak pisze w swym autorytatywnym komentarzu prawniczym J. Krukowski: "działania władz państwowych nie mogą rodzić skutków prawnych w porządku kościelnym. Takie skutki mogą wynikać jedynie na podstawie wzajemnego ‘uznania’, zagwarantowanego w odpowiedniej dyspozycji prawnej". Inaczej mówiąc, Kościół katolicki władny jest sam decydować, czy będzie łaskaw podporządkować się polskiemu prawu i je "uznać". Trudno o bardziej wymowny dowód, że stanowi Kościół katolicki dosłownie niemal "państwo w państwie".

Konkordat nie tylko ogranicza suwerenność Polski i nadaje Kościołowi i duchowieństwu przywileje, które właściwie wyrywają je spod polskiej jurysdykcji i kontroli takich instytucji jak izby skarbowe czy naczelna Izba Kontroli, ale również instauruje (wraz z konstytucją i odpowiednimi rozporządzeniami władzy administracyjnej) państwowy system indoktrynacji religijnej, całkowicie opłacany przez rząd polski. Nauka religii jest wprawdzie nieobowiązkowa, ale presja społeczna na dzieci, by na te lekcje uczęszczały jest bardzo silna. Dotyczy to zwłaszcza małych dzieci, w przedszkolu i pierwszych klasach szkoły podstawowej, które nie uczestnicząc w lekcji muszą przebywać w innym pomieszczeniu (w świetlicy, w sali innej grupy przedszkolnej), co przez dziecko odczuwane jest jako napiętnowanie i rodzaj poniżającej kary. Nic dziwnego, że wielu rodziców, którzy wcale nie życzyliby sobie, by ich dziecko chodziło na religię, posyła je na katechezy, a co za tym idzie oddaje je do chrztu i komunii. W ten sposób liczba katolików z pewnością wzrasta.

Trudno zresztą Polakowi formalnie nie należeć do Kościoła, skoro ze wszystkich stron – z radia, telewizji i gazet – bombardowany jest przekazem doktrynalnym. Panuje w Polsce powszechne przekonanie, że wyłamanie się formalnego przynajmniej katolicyzmu jest trudnym i społecznie ryzykownym przedsięwzięciem – czymś na kształt odmowy udziału w pochodzie pierwszomajowym w czasach PRL. Polacy może nie wierzą specjalnie w dogmaty katolickie i katolickie doktryny (których zresztą zwykle wcale nie znają), ale na pewno dali się przekonać do uparcie powtarzanej tezy, że Polska to kraj katolicki i zdecydowana większość społeczeństwa to katolicy. A skoro prawie wszyscy są katolikami, to może lepiej się nie wyłamywać...


o co chodzi w chrzescijanstwie?

Tekst zamieszczony ponizej jest fragmentem artykulu "Moj dziwny kraj i jego dziwna religia" 

Specjalnie nie chce komentowac, artykul w calosci daje mocno do myslenia...

O co chodzi w chrześcijaństwie?


Dla osób postronnych i nieuprzedzonych chrześcijaństwo jest bardzo osobliwą religią. Dziwną przede wszystkim dlatego, że nader trudną do zrozumienia – a jednocześnie tak bardzo pewną swych racji, że gotową krzewić się wśród wszystkich ludów, kosztem śmierci ich lokalnych wyznań i kultów, jak to stało się i u nas w ciągu późnego średniowiecza, gdy rodziła się i krzepła katolicka Rzeczpospolita.

Może najtrudniej zrozumieć niekatolikom, że chrześcijanie oddają cześć boską człowiekowi (Jezusowi), twierdząc jednocześnie, że Bóg jest jeden i że jest niecielesny. Prawdę mówiąc, twierdzą nawet więcej niż to, że pewien człowiek jest Bogiem, lecz że Bóg jest jednością w aż trzech osobach. Ta jedność jest doskonała i absolutna, a ta troistość nie mniej przez to prawdziwa i rzeczywista. Trudno zrozumieć tę tezę i dlatego przedstawiana jest ona wyznawcom jako tajemnica wiary. Inna trudna do zrozumienia rzecz znowu wiąże się z postacią Jezusa. Wyznawca musi zrozumieć, że był on Chrystusem, czyli zapowiadanym w Biblii Mesjaszem, choć przecież żadna odnowa i wybawienie Żydów ani innych narodów wraz z Jezusem ani po jego śmierci bynajmniej nie nastąpiło. Co więcej, chrześcijanie wierzą, że Jezus umarł na krzyżu dla odkupienia win ludzkich wobec Boga, co zakłada, że nieskończenie doskonały Bóg zdolny jest do odczuwania cierpienia i że dla wybaczenia ludziom grzechów sam (bo Jezus jest Nim samym – Synem w jedności z Ojcem) musi siebie przebłagać i złożyć sobie samego siebie w ofierze.

Wiemy, że teologowie tłumaczą te osobliwości wiary na różne sposoby (niektóre nawet znam), ale faktem jest, że zwykli wyznawcy najczęściej nic o tych wyjaśnieniach nie wiedzą. Tym bardziej mają prawo dziwić się postronni, którzy stają wobec osobliwości chrześcijaństwa zupełnie bezradni. Szczególny dreszcz metafizyczny przeszywa zaś niechrześcijanina, gdy styka się z jakże archaicznym i na ogół przecież wypartym już ze zbiorowej świadomości ludów, motywem, jaki dochodzi do głosu w rytuale, którego częścią są słowa "bierzcie i jedzcie z tego wszyscy...". W ogólności jest czymś niezwykłym i wprost niewytłumaczalnym, że mitologia starożytnych Żydów, z całą jej osobliwością i historycznymi oraz geograficznymi uwarunkowaniami, stała się podłożem wyobraźni religijnej dla wielu ludów żyjących w wielkim oddaleniu od Palestyny i wszelkiej pustyni w ogóle.

Katolicy wierzą, że Bóg jest jeden, a żaden człowiek (poza Jezusem) nie ma natury boskiej. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że – na przekór doktrynie – traktują Matkę Boską jak boginię, a nie człowieka. Zdarza się nawet (i to nierzadko), że katolicy modlą się (choć nie jest to zgodne z nauką Kościoła) do świętych. Ci ostatni także są zresztą osobliwością katolicyzmu. Dlaczego modlitwa do Boga ma być skuteczniejsza, gdy za naszą sprawą orędować będzie jakiś święty? Czyżby Bóg słuchał doradców, niczym król? Czyżby trzeba było załatwiać sobie do niego "dojścia", niczym do jakiegoś księcia? Kult świętych – opiekunów i orędowników – czasami przeradza się nawet w kult dygnitarzy Kościoła. W Polsce można wręcz odnieść wrażenie, zważywszy na przykład na liczbę czczonych wizerunków i miejsc nawiedzenia, iż większym kultem darzony jest Jan Paweł II niż Jezus. Być może faktycznie nie jest to prawda, niemniej jednak z pewnością w naszym kraju kult człowieka, symbolizującego godność narodu polskiego, w jakimś sensie rywalizuje z kultem Boga.

O wiele bardziej zrozumiałe od idei religijnych wydają się doktryny filozoficzne i etyczne Kościoła katolickiego. Pochodzą one głównie ze źródeł greckich i reprezentują to, co w nich najlepsze: łączą arystotelesowską metafizykę (teorię substancji) i doktrynę cnót (aretologię) z platońską teorią idei (rozumianych jako myśli Boże) i partycypacji oraz stoicką etyką prawa naturalnego, do czego pisarze chrześcijańscy dołączyli kilka nowych elementów, jak nauka o istocie i istnieniu, o transcendentaliach, o sumieniu i cnotach teologicznych. Jako filozof, uczony tych doktryn na KUL, muszę przyznać, że pomimo swego synkretyzmu (Platon, Arystoteles, stoicy i neoplatonicy do spółki), należą one do najpiękniejszych zabytków filozofii. Są to jednak właśnie tylko zabytki – nikt poza osobami z racji zawodowych zobligowanych do ich krzewienia i obrony, tych starożytnych i średniowiecznych zabytkowych doktryn nie wyznaje ani nie traktuje poważnie jako aktualnej propozycji teoretycznej. Robią to wyłącznie katolicy, zwykle zresztą duchowni. Choć jest ich wielu, to przecież nie zmienia to faktu, że są to dziś doktryny podtrzymywane urzędowo, a nie broniące się w wolnej przestrzeni publicznej i akademickiej, a więc pewna formacja niszowa. Wyjątek stanowi przyjęty niedawno w katolicyzmie wątek personalistyczny (w średniowieczu jakoś obecny, ale słabo się zaznaczający), bo podobne przekonania (doktryna o osobie i jej godności) spotyka się w różnych wersjach również wśród protestantów i Żydów.

Tak czy inaczej, są to wszystko całkowicie wyznaniowe poglądy, nie mające żadnego sensu i znaczenia poza kontekstem wiary w Boga osobowego. Roszczenie, iż takie religijne na wskroś i metafizyczne poglądy, zupełnie nieobecne we współczesnym życiu intelektualnym poza Kościołem, mogły stanowić podstawę do stanowienia prawa (a w tym ustanawiania zakazów) dla wszystkich obywateli, a w tym i niekatolików, jest nad wyraz aroganckie. Niestety, w Polsce żądania stanowienia praw pod dyktando średniowiecznych doktryn religijno-filozoficznych, w rodzaju doktryny prawno-naturalnej, jest normą, a pytanie o moralny status wysuwania takich żądań nawet nie pada.

Chwaląc tradycję filozofii katolickiej, muszę jednakże wyłączyć z tego pewne doktryny etyczne (doktryny polityczne i społeczne, w rodzaju potępienia pożyczki na procent, pomijam, bo nikt ich już na serio nie głosi). Niektóre więc elementy etyki katolickiej wydają mi się bardzo mało przekonujące (także moralnie), nawet w intelektualnych warunkach średniowiecza. Katolik (wykształcony) uważa, że najważniejszym kryterium moralnej wartości czynu jest głos sumienia. Niestety, różnie głos ten brzmi, wobec czego implicite zakłada się, że będzie to nie byle jakie sumienie, lecz dobrze wychowane. Dobrze wychowane sumienie nie jest wszelako produktem wychowawczym liberałów, lecz bodaj samych tylko katolików. Co więcej, chociaż i niekatolik może osiągnąć znaczą doskonałość moralną, to nie może równać się z katolikiem, który otrzymał łaskę cnót teologicznych wiary, miłości i nadziei.

Jakby tego było mało, mamy tu jeszcze na dokładkę doktrynę prawa naturalnego, którego wykładnia – tak przecież różna wśród zwolenników starej tezy, jakoby coś takiego w ogóle istniało i dawało się intuicyjnie poznawać – zastrzeżona jest raczej wyłącznie dla Kościoła. Nie można sobie przecież wyobrazić, aby ktoś podał coś za prawo naturalne, sprzecznie z doktryną katolicką (np. "niektórzy ludzie są homoseksualni i homoseksualizm jest dla nich dobry"), a Kościół uznał żądanie tej osoby, aby na podstawie tak odczytanego prawa naturalnego stanowione było prawo pozytywne. Nie ma więc w praktyce żadnej różnicy między "prawem naturalnym" a arbitralnym przesądzeniem doktrynalnym Kościoła. Cóż, wiemy już od czasów Oświecenia, że "prawo naturalne" nie jest niczym więcej niż strategią retoryczną, za pomocą której perswadowano najróżniejsze już rzeczy. Trzeba wyjątkowo złej woli, aby ignorować fakt, że pośród autorów wierzących w istnienie prawa naturalnego i jego poznawalność nigdy nie było zgody co do jego treści. Jeśli to jeszcze nie kompromituje tej doktryny, to czego u licha trzeba jeszcze?

Si j'etais elle

Si j’étais elle, je saurais dire….tant de ces choses, tant de ces mots,
Qu’elle ne dit pas…de sa voix douce, à en frémir
Si j’étais elle, je n’voudrais pas de tous ces songes, de tous ces drôles de
Mensonges, qu’elle s’invente…pour s’enfuir.

Mais il n’y a qu’elle qui sait se taire ainsi…
Et elle se cache dans ses silences comme une toute petite fille.
Mais il n’y a qu’elle qui sait se fuir comme ça…
Et elle s’allonge dans son absence tout contre moi…tout contre moi.

Si j’étais elle, je ne chercherais pas tellement d’excuses
Paroles vaines et vains refuges…tristes armes de combat
Si j’étais elle je n’aimerais pas me voir souffrir, à en crever…
A la maudire, pour tout ce mal qu’elle pose là

Mais il n’y a qu’elle qui sait se taire ainsi…
Et elle se cache dans ses silences comme une toute petite fille.
Mais il n’y a qu’elle qui sait se fuir comme ça…
Et elle s’allonge dans son absence tout contre moi…tout contre moi.

Si j’étais elle, je laisserais que tout se glisse…que tout se passe…
Et très en douce, c’est qu’elle est douce, croyez-moi
Si j’étais elle je voudrais bien…juste pour voir…juste pour rien,
Juste comme ça, comment ça serait…cet amour-là)

La jupe en laine

Des souliers noirs, une jupe en laine
Je ne dors plus tu sais , je veille
Sur son sommeil
Et tout ce qui la blesse me tue
Je ne vis plus, tu sais je brûle
Et tout se qui la blesse me tue
Jalouse et belle

Tu sais , je veille sur son sommeil
Elle se penche, elle se balance
Vous voyez bien que rien ne manque
Ni les silences, ni les serments 
Ni les rubans fidèles et bleus

Ni les querelles des amoureux
Des souliers noirs, une jupe en laine
Je ne dors plus tu sais , je veille
Sur son sommeil
Et tout ce qui la blesse me tue
Quand vient le soir 
N'allez pas croire 
Qu'on fera l'amour dans le noir
Et dans la chambre elle rit, elle ment
Et moi je meurs d'amour pour elle
Les autres fois je pense à elle
Comme au Bon Dieu sans trop y croire
Le fol espoir de l'amour fou

Elle danse, elle chante 
Et quand elle sort 
J'attends j'attends, je prie surement
Des souliers noirs, une jupe en laine
Je ne dors plus tu sais , je veille
Sur son sommeil
Et tout se qui la blesse me tue
Elle se penche, elle se balance
Vous voyez bien que rien ne manque

Elle change sa robe et l'eau des fleurs
Et moi je meurs d'amour pour elle
Les autres fois je pense à elle
Comme au Bon Dieu sans trop y croire
Les autres fois je pense à elle
Comme au Bon Dieu sans trop y croire
Le fol espoir de l'amour fou
Elle danse, elle rit 
Et quand elle sort
J'attends j'attends, je prie surement 
Les souliers noirs, une jupe en laine

Je ne dors plus tu sais , je veille
Sur son sommeil
Et tout ce qui la blesse me tue

Emmanuelle/Maly Elf


Mélodie d'amour chante le coeur d'Emmanuelle
Qui bat coeur à corps perdu
Mélodie d'amour chante le corps d'Emmanuelle
Qui vit corps à coeur déçu
 
Tu es encore presqu'une enfant
Tu n'as connu qu'un seul amant
Mais à vingt ans pour rester sage
L'amour est un trop long voyage
 
Mélodie d'amour chante le coeur d'Emmanuelle
Qui bat coeur à corps perdu
Mélodie d'amour chante le corps d'emmanuelle
Qui vit corps à coeur déçu
 
L'amour à coeur, tu l'as rêvé
L'amour à corps, tu l'as trouvé
Tu es en somme devant les hommes
Comme un soupir sur leur désir
 
Mélodie d'amour chante le coeur d'Emmanuelle
Qui bat coeur à corps perdu
Mélodie d'amour chante le corps d'Emmanuelle
Qui vit corps à coeur déçu
 
Tu es si belle, Emmanuelle
Cherche le coeur, trouve les pleurs
Cherche toujours, cherche plus loin
Viendra l'amour sur ton chemin
 
Mélodie d'amour chante le coeur d'Emmanuelle
Qui bat coeur à corps perdu
Mélodie d'amour chante le corps d'Emmanuelle
Qui vit corps à coeur déçu.


Jeszcze sie tam zagiel bieli

Lubie wracac tam gdzie bylam...

Salut

Salut, c'est encore moi
Salut, comment tu vas?
Le temps m'a paru très long
Loin de la maison j'ai pensé à toi

J'ai un peu trop navigué
Et je me sens fatigué
Fais-moi un bon café
J'ai une histoire à te raconter

Il était une fois quelqu'un
Quelqu'un que tu connais bien
Il est parti très loin
Il s'est perdu, il est revenu

Salut, c'est encore moi
Salut, comment tu vas?
Le temps m'a paru très long
Loin de la maison j'ai pensé à toi

Tu sais, j'ai beaucoup changé
Je m'étais fait des idées
Sur toi, sur moi, sur nous
Des idées folles, mais j'étais fou

Tu n'as plus rien à me dire
Je ne suis qu'un souvenir
Peut-être pas trop mauvais
Jamais plus je ne te dirai:

Salut, c'est encore moi
Salut, comment tu vas?
Le temps m'a paru très long
Loin de la maison j'ai pensé à toi

L'ete indien

Tu sais, je n'ai jamais été aussi heureux que ce matin-là
Nous marchions sur une plage un peu comme celle-ci
C'était l'automne, un automne où il faisait beau
Une saison qui n'existe que dans le Nord de l'Amérique
Là-bas on l'appelle l'été indien
Mais c'était tout simplement le nôtre
Avec ta robe longue tu ressemblais
A une aquarelle de Marie Laurencin
Et je me souviens, je me souviens très bien
De ce que je t'ai dit ce matin-là
Il y a un an, y a un siècle, y a une éternité

On ira où tu voudras, quand tu voudras
Et on s'aimera encore, lorsque l'amour sera mort
Toute la vie sera pareille à ce matin
Aux couleurs de l'été indien

Aujourd'hui je suis très loin de ce matin d'automne
Mais c'est comme si j'y étais. Je pense à toi.
Où es-tu? Que fais-tu? Est-ce que j'existe encore pour toi?
Je regarde cette vague qui n'atteindra jamais la dune
Tu vois, comme elle je reviens en arrière
Comme elle je me couche sur le sable
Et je me souviens, je me souviens des marées hautes
Du soleil et du bonheur qui passaient sur la mer
Il y a une éternité, un siècle, il y a un an

On ira où tu voudras, quand tu voudras
Et on s'aimera encore lorsque l'amour sera mort
Toute la vie sera pareille à ce matin
Aux couleurs de l'été indien

Et si tu n'existais pas

Et si tu n'existais pas
Dis-moi pourquoi j'existerais?
Pour traîner dans un monde sans toi
Sans espoir et sans regret
Et si tu n'existais pas
J'essayerais d'inventer l'amour
Comme un peintre qui voit sous ses doigts
Naître les couleurs du jour
Et qui n'en revient pas

Et si tu n'existais pas
Dis-moi pour qui j'existerais?
Des passantes endormies dans mes bras
Que je n'aimerais jamais
Et si tu n'existais pas
Je ne serais qu'un point de plus
Dans ce monde qui vient et qui va
Je me sentirais perdu
J'aurais besoin de toi

Et si tu n'existais pas
Dis-moi comment j'existerais?
Je pourrais faire semblant d'être moi
Mais je ne serais pas vrai
Et si tu n'existais pas
Je crois que je l'aurais trouvé
Le secret de la vie, le pourquoi
Simplement pour te créer
Et pour te regarder

Et si tu n'existais pas
Dis-moi pourquoi j'existerais?
Pour traîner dans un monde sans toi
Sans espoir et sans regret
Et si tu n'existais pas
J'essayerais d'inventer l'amour
Comme un peintre qui voit sous ses doigts
Naître les couleurs du jour
Et qui n'en revient pas

 

Champs Elysees

Je m'baladais sur l'avenue
Le coeur ouvert à l'inconnu
J'avais envie de dire bonjour
À n'importe qui
N'importe qui ce fut toi
Je t'ai dit n'importe quoi
Il suffisait de te parler
Pour t'apprivoiser

Aux Champs-Élysées
Aux Champs-Élysées
Au soleil, sous la pluie
À midi ou à minuit
Il y a tout ce que vous voulez
Aux Champs-Élysées

Tu m'as dit "J'ai rendez-vous
Dans un sous-sol avec des fous
Qui vivent la guitare à la main
Du soir au matin"
Alors je t'ai accompagnée
On a chanté, on a dansé
Et l'on n'a même pas pensé
À s'embrasser

Aux Champs-Élysées
Aux Champs-Élysées
Au soleil, sous la pluie
À midi ou à minuit
Il y a tout ce que vous voulez
Aux Champs-Élysées

Hier soir deux inconnus
Et ce matin sur l'avenue
Deux amoureux tout étourdis
Par la longue nuit
Et de l'Étoile à la Concorde
Un orchestre à mille cordes
Tous les oiseaux du point du jour
Chantent l'amour

Aux Champs-Élysées
Aux Champs-Élysées
Au soleil, sous la pluie
À midi ou à minuit
Il y a tout ce que vous voulez
Aux Champs-Élysées

Le chat de la voisine

Les grands boulevards

J'aime flâner sur les grands boulevards
Y a tant de choses, tant de choses
Tant de choses à voir
On n'a qu'à choisir au hasard
On s'fait des ampoules
A zigzaguer parmi la foule
J'aime les baraques et les bazars
Les étalages, les loteries
Et les camelots bavards
Qui vous débitent leurs bobards
Ça fait passer l'temps
Et l'on oublie son cafard

Je ne suis pas riche à million
Je suis tourneur chez Citroën
J'peux pas me payer des distractions
Tous les jours de la semaine
Aussi moi, j'ai mes petites manies
Qui me font plaisir et ne coûtent rien
Ainsi, dès le travail fini
Je file entre la porte Saint-Denis
Et le boulevard des Italiens

J'aime flâner sur les grands boulevards
Y a tant de choses, tant de choses
Tant de choses à voir
On y voit des grands jours d'espoir
Des jours de colère
Qui font sortir le populaire
Là vibre le cœur de Paris
Toujours ardent, parfois frondeur
Avec ses chants, ses cris
Et de jolis moments d'histoire
Sont écrits partout le long
De nos grands boulevards

J'aime flâner sur les grands boulevards
Les soirs d'été quand tout le monde
Aime bien se coucher tard
On a des chances d'apercevoir
Deux yeux angéliques
Que l'ont suit jusqu'à République
Puis je retrouve mon petit hôtel
Ma chambre où la fenêtre donne
Sur un coin de ciel
D'où me parviennent comme un appel
Toutes les rumeurs, toutes les lueurs
Du monde enchanteur
Des grands boulevards

L'addition

Des Jours heureux, une colombe,
Des soirs qui tomb(e)nt,un regard bleu
Plus um sanglot, plus un violon
La vie et tout ce temps cassé
Que l'on appelle le passé

Plus l'avenir en dix leçons
De nos prophètes bénévoles
Plus une bomb(e) sur une école
Et les oiseaux qui chant(e)nt après 
L'avion ne l'a pas fait exprès...

...Plus les amis dans la maison 
Moins ceux qui pour toujours s'en vont
Les enfants sont déjà devant
Ôté de moi, ôté de nous 
Il ne nous reste pas beaucoup...

Plus les combats, lê cour qui bat
Les défaites souvent secrètes
Et tous les doutes qu'on redoute
Mais quand on a perdu le nôtre
Il y a encore(e) l'espoir des autres...

Multiplié par les idées
Divisé par tout de mots d'ordre
Certains finissent par confondre
Certains ne peuvent pas répondre
Bouche sans cri au bout d'une(e) corde

Et plus la pluie et lê beau temps
Et l'herbe qui pousse entre-temps
Plus tous les désobéissants
Qui ne veul(e)nt plus se mettre en rang
Les enfants sont déjà devant

Moins ceux qui sont encore à naître 
Plus l'inconnu dans la fenêtre
Et plus l'amour de quelques-uns
Et plus ou moins de quelques-unes
Je pose tout, je retiens une...

ÉGALE...

Égale un homme en équilibre
Sur trois vers
De Prévert
Mais ce sont des vers libres.

Le chant des partisans

Syracuse

J'aimerais tant voir Syracuse
L'île de Pâques et Kairouan
Et les grands oiseaux qui s'amusent
A glisser l'aile sous le vent.

Voir les jardins de Babylone
Et le palais du grand Lama
Rêver des amants de Vérone
Au sommet du Fuji-Yama.

Voir le pays du matin calme
Aller pêcher au cormoran
Et m'enivrer de vin de palme
En écoutant chanter le vent.

Avant que ma jeunesse s'use
Et que mes printemps soient partis
J'aimerais tant voir Syracuse
Pour m'en souvenir à Paris. 


Zdjecia z jesiennego Paryza

Zdjecia te byly robione jeszcze na jesieni, a umieszczam je teraz poniewaz dopiero teraz mialam mozliwosc sciagniecia ich z komorki - mam nietypowa i nigdzie nie moglam dostac kabla do niej. Skonczylo sie na tym ze skopiowalam na karte pamieci znajomego, na ktora sciagalam mu recytacje Koranu a karte wlozylam do laptopa... (oczywiscie zdjecia zostaly z karty pamieci usuniete co by nie zasmiecac znajomemu)

Zaczynamy od jesiennego parku, ktory akurat mijalismy po drodze do ubezpieczalni. Nie znam nazwy parku (parki paryskie na ogol maja wlasne nazwy). Miesci sie on niedaleko Mairie de Paris XIX - jakos nie wiem jak powinno sie prawidlowo tlumaczyc - ratusz?



Tutaj uliczka z dosc nowoczesnym budownictwem (Paris 19 niedaleko mairie):


Teraz troche dalej: Place de Bastille - miejsce w ktorym niegdys miescilo sie slynne wiezienie paryskie, slynna Bastylia.


A tu jeszcze gdzie indziej: niedaleko mojej szkoly sobotniej, uliczka niedaleko stacji metra Olympiades. Ten budynek mocno mnie zaciekawil ze wzgledu na to ze jest wyjatkowo waski, a mieszcza sie w nim najwyrazniej mieszkania...