Kilka dni temu i Kulkowaty Maz wreszcie wybral sie do polskiego sklepu, ponaglany przez Kocia Mame i jej chetke na sledziki w occie. Normalnie pewnie by odczekal conajmniej ze dwa tygodnie od zakupow zony, bo po co tak czesto chodzic do jednego sklepu, tym bardziej ze jeszcze nie zuzylismy calego barszczu czerwonego i zostala jedna torebka barszczyku bialego, ale i Kulkowaty lubi sledziki, w szczegolnosci jak podane sa z pieczonymi ziemniaczkami.
Od jakiegos czasu jednakze Kulkowaty Maz wspominal pierogi z kapusta jakie Kocia mama robila mu w Polsce dlatego przy okazji zakupow spytal o kiszona kapuste. Nie musze mowic ze do domu wrocil objuczony siatami z zakupami bo pamietajac co potrzebne do pierogow kupil takze zapas maki, jajek i paczke pieczarek no i oczywiscie kilogramowa paczke kapusty.
Uwielbiam kapuste kiszona w roznej postaci. Czy to jako surowke do mieska, czy na cieplo jako jarzynke, zupke czy danie glowne (jako bigosik, kapuste z grzybkami lub grochem) lubie tez pierogi nadziewane sama kapusta lub kapusta z grzybami. Powstalo wiec pytanie co zrobic z tak milo rozpoczetym w naszym domu sezonem kapuscianym. Ku rozczarowaniu Kulkowatego zamiast zabrac sie za pierogi postanowilam zrobic zupe, poniewaz dawno kapusniaku nie jadlam, a i slubny nigdy nie mial okazji sprobowac.
I historia powstawania tego kapusniaku sie nadaje na komedie, czy moze tragikomedie.
Zacznijmy wiec od przepisu, tzn jak on powinien wygladac w teorii:
skladniki:
wloszczyzna z cebula(jak na zupe)
kilka ziemniakow obranych i pokrojonych w kosteczke
porcja mieska (jak na zupe, najlepiej z koscia, dobra na kapusniak jest baraninka ze wzgledu na fakt ze jest miesem tlustym)
oczywiscie porcja kapusty kiszonej (ja na spory gar daje tak z pol kilo) przed wrzuceniem do gara trzeba ja troche pokroic bo na ogol sa spore kawalki
cebulka do podsmazenia, olej
ewentualnie jakas dodatkowa wkladka miesna np kielbaska czy paroweczki
po kilka ziaren pieprzu i ziela angielskiego, lisc laurowy
ewentualnie sok z cytryny do dokwaszenia jak kapusta nie jest wystarczajaca kwasna
Na wloszczyznie z cebula oraz miesie z dodatkiem przypraw gotuje sie wywar. Wrzuca ziemniaczki zeby sie podgotowaly. Nastepnie dodaje sie pokrojona kapuste i gotuje z godzinke. Pod koniec dodaje sie kielbaske, oraz na oleju podsmaza sie na brazowy kolor cebulke co by kapusniak dosmaczyc i poprawic kolor (oczywiscie po usmazeniu nalezy cebulke wrzucic do zupki razem z olejem).
na koniec zupe mozna dobrawic kostka maggi czy dokwasic sokiem z cytryny.
Oczywiscie kapusniak jak kazda potrawa z kapusta najlepszy jest po drugim lub trzecim odgrzaniu.
Tyle teorii. A jak to wygladalo w praktyce? Boki zrywac.
No wiec nietypowo zaczelam od wydzielenia porcji kapusty do miski, dalam nawet wiecej niz pol kilo w przewidywaniu ze conajmnej 1/3 zniknie nim nadejdzie moment wrzucania do zupy (i w sumie jak sie potem okazalo mialam racje). Na wszelki wypadek sprawdzilam czy aby napewno kapustka jest smaczna, ale tylko westchnelam: kwasna, slona, poprostu pycha. No dobrze, trzeba zrobic bulion, tylko zaraz gdzie moja wloszczyzna. No tak, przeciez ostatnie zakupy robilam tydzien temu, a w ciagu tygodnia gotowalam wiec trudno sie dziwic, ze wloszczyzna w magiczny sposob zniknela z lodowki. Ale zaraz przeciez mialam duzo marchewki. Po ponownym przeszukaniu lodowki uprzytomnilam sobie, ze przeciez ostatnio robilam zupe marchewkowa, wiec cala marchewka wyszla... Ok, ok to zrobie bez jarzyn, z reszta przyuwazylam przekladajac kapuste do miski, ze w kapuscie jest tez tarta marchewka, wiec moze nie bedzie tak zle bez marchewki. Ale kapustka czy to z marchewka czy bez jest pyszna - ta kapustka jest pyszna.
W takim razie na czym zrobic bulion? Na miesie oczywiscie. Szkopul w tym, ze mieso mialam mocno nie zupne, raczej kotletowe (bo bez kosci). A ta kapusta jaka dobra...Za bardzo napalilam sie na ten kapusniak zeby tak poprostu odpuscic i poczekac jeden dzien zeby zrobic potrzebne zakupy. Poszlam wiec po rozum do glowy i zaczelam kombinowac na czym zrobic te zupe, zagryzajac przy okazji kapustka...
Kulkowaty robiac zakupy "pierogowe" kupil pieczarki i dwa pudelka kostek maggi (wolowe i baranie) - skoro robi sie kapuste z grzybami, to moze i zupe mozna zrobic z dodatkiem grzybow. Pieczarki co prawda to nie to samo co pyszne suszone prawdziwki czy inne borowiki, ale z braku laku... A poza tym i tak glowna czescia zupy bedzie kapusta (hmm fajna jest, kwasna...)
Tak wiec do garnka wlozylam porcje miesa, cebule przekrojona w pol, kilka pokrojonych w polplasterki pieczarek, 3 pokrojone w kosteczke ziemniaki. No to jeszcze przyprawy i bedzie dobrze. Zaraz zaraz gdzie to ja schowalam liscie laurowe. Zgrzana i zdyszana jeszcze raz przeszukalam kuchnie. Dla ozezwienia wcisnelam do ust garsc kapustki... Fajna taka kwasna... Jasny gwint musialam gdzies zostawic te liscie. Dla wszystkiego postanowilam zadzwonic do meza, czy gdzies przy przeprowadzce mu nie wpadlo w oczy pudelko po kawie Ricore w ktorym trzymalam liscie laurowe. No i co uslyszalam - myslalem ze to do wyrzucenia, nie byla przeciez podpisana... (No pewnie bo po co podpisywac przeciez to oczywiste, ze puszka z napisem Ricore zawiera liscie laurowe ;) ) Czyli moje liscie laurowe poprawiaja smak smieciarki albo jakiegos wysypiska na smieci...
Ok sprobujmy sie nie denerwowac... (naprawde smaczna ta kapusta...) No dobra nie mam lisci laurowych ale znalazlam i pieprz i ziele angielskie wiec wrzucilam do miesa po kilka ziarenek. Do garnka z miesem i przyprawami dolalam wody i wlaczylam plytke co by powoli doprowadzic do wrzenia...
No wiec trzeba troche posiekac te kapuste, zaraz, chwila, przeciez byla cala miska kapusty, a zostala ledwo polowa...
No tak, smaczna byla przynajmniej...
Dobra, posiekalam kapuste, i dla jej wlasnego bezpieczenstwa poszlam grac w gry na Facebooku dopoki ziemniaki i pieczarki sie nie podgotuja...
Gdy warzywa zmiekly do garnka dodalam kapuste, i jeszcze raz przemieszalam. Poniewaz bulion na miesie bez kosci jest lekko mowiac bez smaku wiec dodalam do smaku maggi: dwie kostki baranie i jedna wolowa. Przemieszalam wszystko razem, i zostawilam na godzine co by zupka sobie lekko pyrkala, a ja w tym czasie zamordowalam kilka smokow i wampirow (na facebooku oczywiscie ;) ).
Gdy kapustka zmiekla, wyciagnelam patelnie i zbrazowilam na niewielkiej ilosci oleju druga cebulke, posiekana oczywiscie drobniutko. Dodalam do zupy i dokladnie zamieszalam. Oczywiscie parowki wyjadlam dzien wczesniej wedliny tez nie mialam, wiec zadnej dodatkowej wkladki miesnej dodac nie moglam, wiec wpadlam na pomysl co by wyciagnac mieso z zupy i jak troche przestyglo pokroilam je w niewielkie kawalki, ktore nastepnie wrzucilam z powrotem do zupy. Na koniec jeszcze poprobowalam i stwierdziwszy ze wyszlo malo kwasne dodalam sok z cytryny. Problem w tym, ze zamiast wycisnac na wyciskarce wyciskalam bezposrednio do zupy, stad jedzac trzeba uwazac co by nie natknac sie na pestki...
Mimo wszystko zupka wyszla przepyszna. Nie chwalac sie, smakowala lepiej niz jakakolwiek wczesniej, ale moze to tez dlatego, ze jadlam ja po tak dlugiej przerwie, bo przeciez moja mama zawsze robila dobry kapusniak (choc zawsze malo kwasny)... I Kulkowatemu mezowi bardzo smakowala.
Gotowalam wczoraj, miala byc na dwa dni. Byla na poltorej poniewaz ja sama wczoraj jeszcze przed powrotem meza z pracy wszamalam dwie pelne miseczki zupy a potem jak i on siadl do jedzenia (takze zjadl zawartosc dwoch miseczek) to i ja usiadlam dla towarzystwa. W efekcie zupy starczylo dzisiaj tylko na podwojna porcje dla mnie na lunch, co oznacza, ze znowu musze cos ugotowac na kolacje...